Kibiców rajdów samochodowych, którzy ściągają na Mazury z całej Polski, Mikołajki nie uraczyły w piątek wysoką temperaturą, znacznie cieplej ma być w sobotę i niedzielę, gdy rozpocznie się właściwa część rywalizacji. Jednak już pierwszego dnia fani sami zadbali, aby odpowiednio rozgrzać organizmy i gardła, gromadnie uczestnicząc w oficjalnej ceremonii otwarcia rajdu. Ta odbyła się w samym sercu "perły Mazur", jak nie bez powodu nazywane są Mikołajki, czyli na płycie rynku. Spiker zawodów, ceniony redaktor Andrzej Borowczyk, powitał całą plejadę świetnych zawodników, których fanom motosportu nie trzeba rekomendować. Takie nazwiska, jak Hayden Paddon, Efren Llarena, Mads Ostberg, czy wspomniani na wstępie Marczyk i Kajetanowicz, są gwarantem najwyższej jakości. Kajetan Kajetanowicz: To bardzo odpowiedzialne zadanie Po krótkiej oficjalnej części zaczęło się show, najbardziej pożądane przez sympatyków. Spektakl rozpoczął duet Kajetanowicz/Szczepaniak. Kibice zaczęli wiwatować, a "Kajto" chwycił za mikrofon i doprecyzował fanom, na czym będzie polegało jego zadanie w rajdzie w roli tzw. zerówki. - To bardzo odpowiedzialne zadanie. Jesteśmy ostatnią parą oczu przed właściwym startem zawodników i chcemy się z tego zadania wywiązać się jak najlepiej - powiedział czterokrotny mistrz Polski i trzykrotny triumfator Rajdu Polski, powitany gromkimi brawami. Następnie zrobiło się jeszcze głośniej, bo Kajetanowicz ze Szczepaniakiem zjechali z rampy i powoli, w tłumie kibiców po dwóch stronach barierek, niczym w szpalerze pokonywali kolejne metry, z wolna opuszczając płytę rynku. Tu już nie tylko nosiły się okrzyki, ale w ruch szły również trąbki. Po naszym gwiazdorze na rampie pojawił się zawodnik z pierwszym numerem, czyli Paddon i też mógł liczyć na ciepłe przyjęcie. Decybele wyraźnie poszły w górę po kilku minutach, gdy spiker wywołał załogę z numerem sześć: Marczyk - Szymon Gospodarczyk. Zawodnicy Orlen Teamu wspaniale zaprezentowali się w piątek. Najpierw zanotowali najlepszy czas w przejeździe treningowym, a następnie zostawili w tyle rywali na odcinku kwalifikacyjnym. Nic dziwnego, że w podzięce fani zgotowali im bodaj największą wrzawę, a najzagorzalsi sympatycy tej dwójki mieli także dodatkowe rekwizyty, którymi identyfikowali się z ulubieńcami. W tłumie kibiców odnalazł się... ojciec chrzestny Mikołaja Marczyka Reporterzy Interii mieli mnóstwo szczęścia, podchodząc do przypadkowo wybranego kilkuosobowego grona osób. Zaczęło się niepozornie, aż głos zabrał najmłodszy z klanu nastolatek i zagadka wielkiej wiedzy na temat rajdów głowy rodziny, czyli jego ojca, została rozwiązana. - Mój tata tak naprawdę uczył Mikołaja od podstaw, jak się jedzie. Więc to trochę jego zasługa - powiedział chłopiec o imieniu Wojtek. Okazało się, że mężczyzna jest... ojcem chrzestnym Marczyka, a rajdowiec jest dla niego ciotecznym bratem. - To prawda, pierwsze kroki Mikołaj stawiał ze mną, jeździliśmy bocznymi dróżkami "maluchem", a miał wtedy sześć lat. Po Mikołaju było widać dryg do tego sportu od samego początku. "Wujo, to jedzie takie auto, to takie" - tak bezbłędnie rozpoznawał samochody, gdy miał ledwie trzy lata - opowiadał pan Robert Tomczyk. Państwo Tomczyk przyjechali ze Zduńskiej Woli, czyli mieli do pokonania około 400 km. - Jeździmy za Mikołajem po Polsce, jak przystało na wiernych kibiców. W końcu jesteśmy rodziną, więc trzeba trzymać kciuki - dodała małżonka pana Roberta. - Nie będzie łatwo, ale Mikołaj zrobi wszystko, żeby wygrać - zgodnie zawyrokowali. W wielonarodowym gronie kibiców wyróżnili się czescy kibice, zapewniając wielkie wsparcie swoim zawodnikom. Zadbali również o to, aby wyróżnić się spośród tłumu, dzierżąc w dłoniach okazałe flagi na wysokich tyczkach. "Filip Mares, Filip Mares" - zaintonowali, poproszeni o okazanie wsparcia swojemu ulubionemu kierowcy. Artur Gac i Marek Wicher