Jakub Żelepień, Interia: Długo się pan zastanawiał, kiedy Andrzej Kalitowicz zaproponował wspólny start w tegorocznym Rajdzie Polski? Maciej Wisławski: Skłamałbym, gdybym powiedział, że to był moment, ale też nie zastanawiałem się jakoś długo. Propozycja, jak pan wspomniał, nadeszła od Andrzeja Kalitowicza, a to człowiek, który od wielu dziesięcioleci kręci się wokół rajdów, znamy się więc bardzo długo. Kiedy zostawałem profesjonalnym pilotem, również współpracowaliśmy. Byłem jego partnerem na zawodach ogólnodostępnych, na których mógł wystartować każdy, bez żadnej licencji. Wychodziłem z założenia, że rajdy samochodowe to tak piękny sport, że jeśli ktoś chce się w to pobawić, to należy mu pomóc. Krótko mówiąc: spokojna emerytura nie jest czymś, co zaprząta panu głowę? - Niekoniecznie, bo zawsze lubię sobie zrobić bilans zysków i strat. Jeżeli mam więcej satysfakcji, frajdy i - jak to mówi młodzież - funu niż wewnętrznego wydatku, to wychodzi na to, że bilans jest korzystny. Dopóki tak pozostanie, będę startował. Wielu ludzi dziwi się, że pomimo mojego słusznego wieku, mogę bez trudu wsiąść i wysiąść z tego samochodu, a proszę mi wierzyć, że nie jest to łatwe. Klatka bezpieczeństwa robi swoje. - Klatka, rury, pasy, fotel szyty prawie na miarę, który działa jak imadło. Bardzo się cieszę, że wciąż jestem na tyle sprawny, aby móc to robić. Bycie pilotem to praca przede wszystkim umysłowa? - Na pewno taka, która wymaga bardzo dużego skupienia przy jednoczesnej podzielności uwagi. Jakkolwiek paradoksalnie to brzmi, tak właśnie trzeba funkcjonować jako pilot. Ważne jest też wyczucie potrzeb kierowcy i jego tempa. Jednego dnia może być w znakomitej formie, a drugiego jedzie znacznie wolniej. Jako jego partner musisz się dostosować i mieć świadomość, że w całej rajdowej orkiestrze jesteś drugą co do ważności osobą, zaraz po dyrygencie. Da się w ogóle porównać dzisiejszy Rajd Polski z tym, w którym miał pan okazję startować jeszcze w latach 90.? - Zdecydowanie nie, wszystko się zmieniło. Jestem człowiekiem, który przeżył w rajdach kilka epok. Po raz pierwszy w Rajdzie Polski startowałem bodaj w 1976 roku. Proszę policzyć, ile to już czasu. Prawie 50 lat. - No właśnie, więc rajdy wyglądały wówczas zupełnie inaczej niż teraz. Nie mówię tylko o Polsce, ale w ogóle o przemianach w skali świata. Kiedyś sporo jeździliśmy po normalnych, asfaltowych drogach, a odcinki specjalne nie decydowały o klasyfikacji generalnej. Najważniejsza była liczba spóźnień na punktach pomiaru czasu. Obecnie jest zupełnie inaczej. Jak to mówię - wcześniej rywalizowaliśmy na minuty, a teraz - na dziesiąte części sekundy. Z jakimi celami podchodzi pan wraz ze swoim partnerem do Rajdu Polski? - Jaki cel ma Andrzej Kalitowicz - tego nie wiem. Moim celem jest natomiast osiągnięcie mety. Dla pilota to zawsze jest najważniejsze. Funkcjonuje w naszym środowisku takie piękne powiedzenie: dojedź do mety, a miejsce się zawsze znajdzie. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia