Ledwie cztery dni temu Jagiellonia wygrała z Wartą w Grodzisku Wlkp. 2:1, ale w lidze. A skoro na boisku rywala, co w tym sezonie raczej nie jest oczywistością, potrafiła pokazać swoją wyższość, to niby dlaczego nie miałaby tego zrobić w Białymstoku? Ze swojego stadionu podopieczni trenera Adriana Siemieńca zrobili twierdzę, wygrali tu osiem z dziewięciu spotkań w pucharze i lidze. I niewiele wskazywało, by tę serię mogła przerwać Warta Poznań. Rzut karny dla Warty Poznań i długa analiza VAR. Co zobaczył na ekranie sędzia Raczkowski? Dla "Zielonych" rozgrywki Pucharu Polski nie są priorytetem, w klubie z poznańskiej Wildy wciąż najważniejsze jest utrzymanie się w Ekstraklasie. Trener Dawid Szulczek ani myślał jednak wystawiać rezerwy, postawił na mocny skład, w którym znalazło się miejsce dla dwóch piłkarzy świetnie znających stadion przy Słonecznej. Tomáš Přikryl i Bogdan Țîru mieli dać gościom doświadczenie. No i pomóc znaleźć sposób na fenomenalną ofensywę "Jagi", być może najlepszą obecnie w kraju. Tempo tego spotkania było żywe, ale nie mogło stać się inaczej - siedmiostopniowy mróz powodował, że jedni i drudzy żwawo biegali. Jagiellonia dość szybko zaczęła tworzyć zagrożenie w polu karnym Warty, Jesus Imaz został zablokowany po świetnym dograniu od Nene. Warta jednak szukała swoich szans, często nagle decydowała się na wysoki pressing, z którym gospodarze mieli problemy. W 13. minucie Dušan Stojinović stracił piłkę przy linii bocznej na rzecz Filipa Borowskiego, później zahaczył wahadłowego gości już w polu karnym. Sędzia Paweł Raczkowski podyktował jedenastkę, ale po długiej, blisko czterominutowej analizie VAR, odwołał ją. Widział uderzenie stopą w stopę rywala, ale uznał, że nie spowodowało ono upadku, a Borowski "dodał" coś od siebie. Jagiellonia od razu odpowiedziała kolejną akcją i strzałem Imaza nad bramką, riposta Warty nastąpiła po 40 sekundach - uderzenie Přikryla, po rykoszecie, minimalnie minęło słupek. Warta nie odpuszczała, nie dawała się zepchnąć do jakiejś rozpaczliwej defensywy. Mimo sporego mrozu, boisko nie było najgorsze, nie przeszkadzało w grze, jak ostatnio w Krakowie czy Kielcach. Tyle że brakowało bramek - w pierwszej połowie nie padły. Mało tego, jedni i drudzy nie oddali celnego strzału. A sędziemu Raczkowskiemu też chyba było zimno, bo dodał tylko 60 sekund, choć przecież sama analiza odwołanego rzutu karnego trwała blisko cztery razy dłużej. Jagiellonia trafiła Wartę, a później poszło już gładko. Druga wygrana w odstępie czterech dni W pierwszym kwadransie po przerwie niewiele się zresztą zmieniło - Jagiellonia sprawiała się kontrolować spotkanie, choć niewiele z tego wynikało. I nagle, jak to ma w zwyczaju na tym obiekcie, jedną akcją zdołała całkowicie zmienić wydarzenia. A akcja była piękna, zaczęła się od przechwytu Tarasa Romanczuka, ale później spowolniła, Warta zdążyła się ustawić. Pozwoliła jednak, by po świetnym zagraniu Tarasa Romanczuka José Naranjo zdołał wbiec za plecy Țîru. Jędrzej Grobelny zdołał obronić strzał z woleja gracza "Jagi", gospodarzy wywalczyli "tylko" korner. Ten jednak dał im bramkę, Nene dośrodkował na bliższy słupek, Jesus Imaz ubiegł Țîru i piękną główką zdobył bramkę. Warta próbowała coś odmienić, trener Szulczek posłał do boju najpierw Kajetana Szmyta, a później Mártona Eppela, ale niewiele to zmieniło. Jeden niecelny strzał Macieja Żurawskiego to wszystko, co goście zdołali osiągnąć w kolejnych minutach. A gdy się odkryli, dostali zabójczą kontrę, której finalizacją była piękna asysta Afimico Pululu i strzał Nene. Było więc 2:0 i tylko cud mógłby odebrać Jadze awans do ćwierćfinału Pucharu Polski. Cud jednak nie nastąpił, także dlatego, że świetnie dysponowany był Sławomir Abramowicz. W 85. minucie obronił dwa strzały, świetnie wyszedł z bramki przy dobitce Żurawskiego. To był ostatni moment, gdy poznaniacy mogli jeszcze odzyskać nadzieję.