Łodzianie fatalnie spisują się w lidze. Ostatni raz wygrali 20 sierpnia. Seria ośmiu meczów bez wygranej w tym siedmiu porażek sprawiła, że spadli na ostatnie miejsce. ŁKS zmienił trenera - Kazimierza Moskala zastąpił Piotr Stokowiec. Na razie pod wodzą nowego szkoleniowca drużyna przegrał 1:3 z Lechem Poznań i doznała klęski z Górnikiem Zabrze (0:5). Wydawała się więc ławą przeszkodą dla Rakowa Częstochowa. Tym bardziej że trener Dawida Szwarga wystawił bardzo mocno skład. Łodzianie umiejętnie się jednak bronili. Pierwszy raz od 20 sierpnia nie stracili w ciągu 90 minut gola. To w Pucharze Polski oznaczało dogrywkę. Mistrz Polski cały czas atakował, niemal nie schodził z połowy gospodarzy. To była kluczowa decyzja spotkania Jednak w setnej minucie łodzianom udało się wyprowadzić kontratak. Dan Ramirez zagrał do Janczukowicza, ten wbiegł w pole karne i zwodem oszukał Frana Tudora. Chorwat chwycił go ręką, ale za chwilę puścił. Napastnik ŁKS upadł. Sędzia Kwiatkowski uznał jednak, że Janczukowicz próbował wymusić rzut karny i ukarał go żółtą kartką. Tyle że to było drugie upomnienie ełkaesiaka. To oznaczało czerwoną kartkę. Jak się okazało, to był kluczowy moment meczu. Dziewięć minut później Raków strzelił gola, a potem dołożył jeszcze jednego i awansował do 1/8 finału Pucharu Polski. - To nie było padolino. Tym bardziej że sędzia widział, o żółtej kartce mojego zawodnika. To była sytuacja, w której doszło do kontaktu ze strony zawodnika Rakowa. Jeżeli nawet nie było rzutu karnego, to nie powinno być też żółtej kartki. Z całą sympatią do pana Kwiatkowskiego mógł być troszkę bardziej ludzki - twierdzi trener Stokowiec.