W pierwszej połowie półfinału Pucharu Polski, meczu pomiędzy Górnikiem Łęczna i Rakowem Częstochowa nie było widać wielkiej różnicy w grze między liderem Ekstraklasy, a drużyną z I ligi. Dopiero w drugiej połowie piłkarze dwukrotnego zdobywcy Pucharu Polski pokazali swą wyższość, a 1-0 po bramce Bartosza Nowaka było najniższym wymiarem kary dla drużyny z Lubelszczyzny, która grała bardzo ambitnie, ale była o tą jedną bramkę gorsza. To była jedyna bramka stracona w tej edycji Pucharu Polski przez Górnik Łęczna. Raków nie stracił jeszcze żadnej. 2 maja w Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej Raków zagra w finale Pucharu Polski na Stadionie Narodowym z Legią Warszawa i będzie to mecz o trzeci kolejny pucharowy triumf. Poprzednio piłkarze spod Jasnej Góry zdobywali cenne trofeum w latach 2021-22. Więcej pucharowych trofeów w kolejnych latach ma tylko Górnik Zabrze, bo aż pięć w latach 1968-72. Po trzy sukcesywne zwycięstwa w Pucharze Polski mają Amica Wronki (lata 1998-2000) i wspomniana Legia (lata 2011-13). Wysoki pressing Górnika Łęczna w pierwszej połowie był skuteczny, strategia zaplanowana przez trenera Ireneusza Mamrota zdawała egzamin. Dodatkowo miejscowi odgryzali się wyżej notowanym rywalom stałymi fragmentami gry. Po firmowym wrzucie z autu Damiana Zbozienia, bardzo groźnie główkował Karol Podliński, ale bramkarz Rakowa Kacper Trelowski wyciągnął się jak długi, by dosięgnąć piłki. Chwilę później w poprzeczkę trafił Fran Tudor, wywiązało się zamieszanie podbramkowe, dosłownie z 5 metrów dobijał Bartosz Nowak, ale trafił wprost w doświadczonego bramkarza, Macieja Gostomskiego. Tuż przed przerwą na czystej pozycji był Zoran Arsenić, ale znów Gostomski był na posterunku. Pierwsza część meczu obfitowała w celne strzały, Górnik miał ich aż pięć, a Raków cztery. W drugiej części meczu gospodarze nie zanotowali ani jednego celnego strzału, a goście az pięć. Już pierwszy z nich znalazł drogę do siatki - Jean Carlos w brazylijskim stylu zaczarował obrońców na skrzydle, dośrodkował płasko w pole karne, Bartosz Nowak miał tyle czasu, żeby się odwrócić i nie niepokojony przez nikogo pokonał golkipera gospodarzy. Zaraz chwilę znów Carlos, znów lewe skrzydło, idealna wrzutka na głowę Tudora, ale Chorwat uderzył nieprecyzyjnie i trafił prosto w bramkarza. Piłkarze trenera Marka Papszuna wyraźnie złapali swój rytm i nie pozwalali Górnikom na wiele. Raz po raz gotowało się pod bramką Gostomskiego, Raków Częstochowa miał piłkę, a miejscowi za nią biegali. Trelowski w drugiej połowie był praktycznie bezrobotny, a goście z łatwością dowieźli skromną wygraną do końca. Maciej Słomiński, INTERIA