Gdy 11 sierpnia rozlosowano pary pierwszej rundy Pucharu Polski, starcie Jagiellonii ze Śląskiem od razu wybijało się jako potencjalny szlagier. Głównie dlatego, że... była to jedyna para złożona z klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej. Przez te sześć tygodni doszedł jednak jeszcze jeden aspekt: Śląsk wygrał sześć spotkań ligowych z rzędu, bijąc klubowy rekord i umacniając się na pierwszym miejscu. A Jagiellonia też radzi sobie całkiem nieźle, zdobyła raptem trzy punkty mniej od wrocławian, ale ma przecież zaległy mecz z Lechem Poznań. Niechlujna pierwsza połowa. Jeden celny strzał i trzy kartki. Hit nie wypalił Można więc było ostrzyć sobie zęby na niezłe starcie, choć ze świadomością, że obaj trenerzy dokonają roszad w wyjściowych składach, może nawet oszczędzając największe gwiazdy. Tak zrobił Jacek Magiera, sadzając na ławce Erika Exposito, który w Ekstraklasie strzela bramki na zawołanie. A był jeszcze debiut w tym zespole Camerona Borthwicka-Jacksona oraz... pierwszy mecz z opaską kapitańską Martina Konczkowskiego. Może właśnie dlatego, z powodu mniejszej liczby zmian w składzie, Jagiellonia od początku dominowała, choć niewiele z tego wynikało. Śląsk świetnie czuje się w kontrach, potrafi doskonale przeprowadzać piłkę z obrony do ataku, to momentami też było widać. Zaczęło się nawet okazale, od dobrego, choć nieprecyzyjnego strzału Mateusza Żukowskiego. Tyle że im bliżej było końca pierwszej połowy, tym męczarnie obu drużyn stawały się coraz większe. Jagiellonia grała niechlujnie, "zachęcała" prostymi stratami rywali do kontr. I Śląsk zaraz odpowiadał tym samym, przy czym na żadne wypady nie pozwalał. Po 25. minucie akcje "Jagi" zaczęły się trochę bardziej zazębiać, było w nich więcej jakości, ale dośrodkowania na przedpole bramki Kacpra Trelowskiego niewiele dawały. Może w 29. minucie bramkę zdobyłby Jesus Imaz, uderzający z linii pola karnego. Może, gdyby nie trafił w... plecy kolegi z zespołu. Śląsk odpowiedział też niecelnym uderzeniem Konczkowskiego tuż przed przerwą - i to właściwie tyle. Sędzia Paweł Raczkowski nie doliczył ani sekundy. I dobrze, bo jeden celny strzał i trzy żółte kartki przez 45 minut gry nie zachęcały do oglądania tego "szlagieru". Nene i Imaz bohaterami Białegostoku. Lider Ekstraklasy odpadł z Pucharu Polski Wydawało się, że pod względem poziomu sportowego gorzej już raczej nie będzie, a tymczasem... początek drugiej części meczu był jeszcze większym zlepkiem przypadkowych zagrań i błędów. Śląsk cofnął się, całkowicie oddał inicjatywę gospodarzom. A ci byli bliżej i bliżej bramki Trelowskiego. Już strzał Bartłomieja Wdowika z 56. minucie mógł dać gola. Próbował też zza pola karnego Nene - i w końcu w 62. minucie to mu się udało. Jagiellonia po raz kolejny krótko rozegrała rzut rożny, by wystawić piłkę swojemu pomocnikowi. A ten huknął, jak zwykle, perfekcyjnie dokręcając piłkę. Śląsk nie miał nic do stracenia, Jacek Magiera posłał na boisko także i Erika Exposito. Goście jednak nie mogli znaleźć właściwego rytmu, poza kapitalną sytuacją Petra Schwarza z 81. minuty, nie stworzyli innej okazji. A tę czeski pomocnik powinien wykorzystać, dostał świetną wrzutkę "na nos" od Piotra Samca-Talara. Jagiellonia miała tych okazji więcej, zwłaszcza José Naranjo i bardzo aktywny Afimico Pululu. Im się nie udało, wynik na 2:0 ustalił za to w doliczonym czasie Imaz, wykorzystując świetne dogranie Dominika Marczuka. I tak właśnie lider PKO Ekstraklasy pożegnał się z Fortuna Pucharem Polski.