Justyna Krupa, Interia: W poprzednim sezonie Cracovii udało się wygrać Puchar Polski po raz pierwszy w historii. Powtórzenie takiego osiągnięcia pewnie pozwoliłoby wam po części zatrzeć złe wrażenie, jakie pozostawia rywalizacja w lidze w waszym wykonaniu? Matej Rodin, obrońca Cracovii: - Oczywiście, sięgnięcie po trofeum to zawsze coś wyjątkowego. To nasz wielki cel. To rzeczywiście w pewnym sensie mogłoby nam uratować ten sezon. Nasza rywalizacja w tym roku wyglądałaby jednak inaczej z sukcesem w Pucharze Polski na koncie. Ale najpierw trzeba to osiągnąć. W Ekstraklasie nie zrealizowaliśmy tego, co mogliśmy. Tym bardziej mecz w Pucharze Polski jest dla nas niezwykle istotny. Zna pan dobrze Chorwatów grających w Rakowie Częstochowa? - Fran Tudor długo bronił barw Hajduka Split. Osobiście w tym czasie akurat nie grałem w chorwackiej ekstraklasie, ale znałem tego zawodnika. To był na tyle istotny gracz dla Hajduka, że każdy go w Chorwacji znał. Mieliśmy już okazję rywalizować w polskiej ekstraklasie i wiem, jak dobry to piłkarz. Natomiast Zorana Arsenicia znam tylko z ostatniego starcia Cracovii z Rakowem w lidze. Jesteśmy jednak świadomi, że cały zespół Rakowa gra agresywny futbol, zarówno z piłką przy nodze, jak i w odbiorze. Mają bardzo ofensywne nastawienie. Ale będziemy dobrze przygotowani do tego starcia. Pozbieraliście się już jako zespół mentalnie po tym zamieszaniu, jakie miało miejsce w Cracovii na początku wiosny? Gdy nie było wiadomo, czy trener Michał Probierz zostaje, czy odchodzi? Nadal zresztą pogłoski dotyczące przyszłości trenera nie milkną. To na pewno może destabilizować funkcjonowanie drużyny. - Rzeczywiście, początkowo był to dla nas niełatwy czas. Wszyscy mieliśmy większe oczekiwania, jeśli chodzi o naszą grę w tej rundzie. Wiemy, że w tym zespole jest jakość, ale brakowało odpowiednich wyników. To oczywiste, że w takiej sytuacji może pojawiać się rozczarowanie, ale ostatnio graliśmy już niezły futbol. Z Jagiellonią Białystok, w ostatnim ligowym spotkaniu, stworzyliśmy sobie sporo sytuacji, choć ostatecznie straciliśmy punkty. Jeśli będziemy grać bardzo skoncentrowani i naprawdę zespołowo, to stać nas na dobre rezultaty - również w PP. Na pewno Raków to mocny zespół i szanujemy naszego pucharowego rywala. Ale nie uważam, że powinniśmy się ich bać. Mamy swoje atuty. Dlatego ja się Rakowa nie obawiam. Jestem przekonany, że wygramy to starcie. Generalnie czeka was ciężki tydzień, bo zaraz po starciu z ekipą Marka Papszuna, jedziecie do Warszawy na konfrontację z Legią. Jak postrzega pan grę jednego z liderów warszawskiej ekipy, Chorwata Josipa Juranovicia? Śledził pan jego ostatnie występy w chorwackiej kadrze narodowej? - Juranović w przeszłości grał bardzo dobrze w Splicie, później zrobił kolejny krok w karierze i przeniósł się do Legii. Teraz w Warszawie potwierdza swoją jakość. Generalnie Legia ma świetne boki obrony - nie tylko Juranovicia, ale też Filipa Mladenovicia na drugiej flance. Wykonują wielką pracę dla Legii i jej wyników. Myślę, że Josip zasługuje na to, by pojechać z kadrą na najbliższe mistrzostwa Europy. Trwa tam oczywiście mocna rywalizacja o miejsce na prawej stronie obrony w ekipie "Vatrenih". Jasne, jeśli tylko Szime Vrsaljko będzie zdrowy, to na Euro to on będzie grał w pierwszym składzie, bo to piłkarz Atletico Madryt. Ale to wielka sprawa dla Josipa Juranovicia, dla Legii i dla całej Ekstraklasy, że zawodnik z polskiej ligi gra coraz bardziej regularnie w drużynie wicemistrzów świata. I naprawdę jest w tej rywalizacji blisko Vrsaljko. Skoro już rozmawiamy o Juranoviciu, to ostatnio Josip wraz z kilkoma innymi chorwackimi piłkarzami grającymi w Polsce rozkręcał akcję licytacji koszulek na rzecz ofiar trzęsienia ziemi, które niedawno nawiedziło Chorwację. Słyszał pan o tej akcji, nagłaśnianej nawet przez Chorwacką Federację Piłkarską? A może też się pan do niej podłączył? - Nie działałem wprawdzie w porozumieniu z nimi, ale sam starałem się pomóc tym poszkodowanym ludziom na tyle, na ile mogłem. To była naprawdę katastrofa dla chorwackiego społeczeństwa, te ostatnie trzęsienia ziemi. Jak się oglądało obrazy z tego, co wydarzyło się w Sisaku, Petrinji czy innych miejscowościach, to widać było, że tak naprawdę zniszczenia dotknęły całe miasta. Chorwackie społeczeństwo jest jednak bardzo solidarne i myślę, że wielu ludzi wykonało dużą pracę, by pomoc ofiarom tego trzęsienia została zapewniona, a ich domy odbudowane. Część chorwackich sportowców udostępniała poszkodowanym czasowo swoje mieszkania. Wiele było różnych form pomocy. Pan na jaką się zdecydował? - Wpłaciłem pieniądze bezpośrednio organizacji, która zajmuje się pomocą poszkodowanym z Sisaku i Petrinji. Myślę, że w tym momencie taka forma pomocy była z mojej strony najskuteczniejsza. Niestety, pewnie minie kilka lat, zanim w tym regionie sytuacja wróci do normy. Ludzie, którzy stracili swoje domy, mieszkają teraz w kontenerach, przyczepach campingowych, w domach tymczasowych. Wiele domów po prostu nie może być na ten moment ponownie zamieszkałych, bo grożą zawaleniem. Tym bardziej, że trzęsienia ziemi ciągle się w regionie zdarzają. Mam jednak nadzieję, że sytuacja tych ludzi będzie się niebawem poprawiać. Ten problem bezpośrednio dotknął nawet mojego klubowego kolegi Ivana Fiolicia. O tym nie wiedziałam. Byłam przekonana, że rodzina Fiolicia jest z samej stolicy, z Zagrzebia. - Ivan przebywał w Chorwacji, gdy to się stało i natychmiast udał się do Sisaku, gdzie zdaje się mieszka jego babcia. Od razu chciał pomóc tym ludziom, sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Mówił, że to była prawdziwa katastrofa. Człowiek nie może uwierzyć, jak źle to wyglądało, nim nie zobaczy tego osobiście. Ci ludzie ciągle żyją w stresie, bo czasem zdarza się, że ziemia znów się tam trzęsie, choć lżej. Myślę, że dobrze jest zwracać na ten problem uwagę. Jesienią przeniósł się pan z chorwackiego NK Varażdin do Polski. Pana pierwszy sezon w Cracovii dobiega powoli końca. Jak pan podsumuje ten czas? - Mamy jeszcze kilka meczów do końca sezonu. Na pewno jednak przeniosłem się do ligi o zupełnie innej charakterystyce niż chorwacka czy bośniacka. Tam szkoleniowcy kładą większy nacisk na techniczne i taktyczne elementy, a w Polsce rozgrywki są bardziej nastawione na przygotowanie fizyczne i generalnie stronę siłową. Gra się tu bardziej bezpośredni futbol. Ale myślę, że poradziłem sobie z adaptacją. Jest pan nastawiony na dłuższą przygodę z polską ligą, aż do końca kontraktu, czy jednak myśli pan już o nowych wyzwaniach? - Człowiek zawsze jest nastawiony na nowe wyzwania, ale zobaczymy, co będzie latem. Jeżeli pojawi się oferta, która będzie satysfakcjonować mnie i klub, to na pewno porozmawiamy. Będziemy obserwować, jak sytuacja się rozwinie. Na pewno w takim klubie, jak Cracovia, każdy zawodnik może być zadowolony, bo niczego nam tu nie brakuje. Stadiony w Polsce są topowe, a w naszym przypadku dodatkowo nasza nowa baza w podkrakowskiej Rącznej jest naprawdę na najwyższym poziomie. To świetne miejsce do treningu, mamy tam wszystko, czego potrzebujemy. Człowiek naprawdę cieszy się treningiem w takim miejscu. W przeszłości grał pan w drużynie z Zagrzebia, choć nie w Dinamo, a w Lokomotivie Zagrzeb. Chciałam zapytać, jakie ma pan przewidywania przed czwartkowym ćwierćfinałem Ligi Europy Villarreal - Dinamo Zagrzeb. W pierwszym meczu Chorwaci ulegli Hiszpanom 0-1, sądzi pan, że sprawa awansu jest przesądzona? - Dobra praca wykonywana w Dinamie to żadna nowość, od wielu lat wykonują świetną robotę w szkoleniu. W zeszłym roku mieli sporo pecha, gdy Szachtar Donieck zagrał ich kosztem w kolejnej rundzie LE. W tym sezonie w Lidze Europy pokazali już co potrafią przeciwko Tottenhamowi. I wtedy udowodnili, że nie można ich nigdy skreślać zbyt wcześnie. Teraz też nie można uznać, że sprawa awansu jest przesądzona, bo w pierwszym meczu z Villarrealem przegrali tylko 0-1. Mają wciąż szansę na przejście Hiszpanów, to świetny zespół. A ich wielką siłą jest to, że wielu zawodników Dinama gra ze sobą znacznie dłużej niż sezon. Rozmawiała: Justyna Krupa