Bartosz Nosal: "Paweł Janas bardzo cieszył się na ten mecz, miał wielkie ambicje, a jest tragedia, zmiana jest konieczna" - to słowa komentatora z transmisji tv finału Pucharu Polski między Lechem i Legią w 1988 r., którą można zobaczyć z odtworzenia w Bibliotece PZPN. Pan pamięta ten moment? Rafał Janas: Miałem wtedy 11 lat, musiałem oglądać ten mecz, tak jak wiele poprzednich występów ojca, bo bardzo to lubiłem, czułem dumę. Na jego mecze zacząłem chodzić jeszcze we Francji. Pamiętam kontuzję, ale akurat tego finału Pucharu Polski chyba nie widziałem na stadionie. To był ostatni mecz 35-letniego wtedy Pawła Janasa w karierze piłkarskiej. Musiał zejść z boiska już w 4. minucie. Noga zabolała bez kontaktu z rywalem, usiadł na murawie bezradnie, po chwili zdjął opaskę kapitana i powoli opuścił plac gry, ten ostatni raz. Koniec kariery zawodniczej mocno zmienił życie rodziny? - Właśnie niewiele, bo ojciec od razu został asystentem trenera w Legii, najpierw u Rudolfa Kapery, potem Lucjana Brychczego. Zresztą, w tym pierwszym sezonie jako asystent wygrał Puchar Polski, po efektownym 5-2 z Jagiellonią Białystok. W tamtym finale Pucharu Polski grał zresztą dzisiejszy prezes PZPN, Cezary Kulesza. Zastanawia mnie jedno: kiedy tata jest najpierw znanym piłkarzem, a potem trenerem, to jego synowi chyba trudno się zdecydować, w które jego ślady iść. - Jako dziecko i nastolatek nie miałem takich wątpliwości. Chciałem zostać piłkarzem, to było moje marzenie. Jako 5-latek zacząłem trenować w Auxerre, czołowej szkółce we Francji. Spędziłem w niej 4,5 roku: były medale z turniejów, parę razy zostałem nawet królem strzelców, zjeździłem z klubem pół Francji. To miłe wspomnienia. A potem był powrót do Polski w 1986 roku i brutalne zetknięcie z piłkarską rzeczywistością w ojczyźnie. Dla mojego rocznika 1977 w warszawskich klubach nie było w ogóle prowadzonego naboru. Skończyło się na tym, że trenowałem z chłopakami starszymi o dwa lata. Czyli było marzenie o grze w piłkę, które jednak dość szybko zostało porzucone, bo już w wieku 25 lat. - Czegoś do zrobienia kariery piłkarskiej musiało mi brakować, pewnie talentu. Grałem na zapleczu ekstraklasy, czyli w ówczesnej drugiej lidze, we Włocławku i Koninie, ale to nie spełniało moich ambicji. Dałem sobie czas do końca studiów na przebicie się do ekstraklasy. Nie udało się, więc dałem sobie spokój i zacząłem pracę trenerską, najpierw jako asystent w reprezentacji Polski juniorów u Władysława Żmudy. Nie chciałem jako piłkarz pałętać się po niższych ligach do 35. roku życia. Byłem ambitny, po tacie. Ojciec nie starał się wykorzystać swojej pozycji, by pomóc synowi-piłkarzowi? Wyobrażam sobie wiele osób na jego miejscu, które by tak zrobiły. - Nawet trenowałem u taty w Legii, ale nie dał mi zadebiutować w pierwszym zespole, niech to będzie najlepsza odpowiedź na to pytanie. Gdy dziś w rozmowach wspominamy stare czasy, to tata nawet czasem się zastanawia, czy nie powinien mnie bardziej "popchnąć". Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: realizuję się jako trener. Pewnie za to nieraz słyszał Pan, że jest trenerem dzięki jego protekcji. - Niektórzy tak odbierają tę sytuacją: skoro Maciej Skorża pracował wcześniej u Pawła Janasa, to biorąc mnie do swojego sztabu, spłaca dług wdzięczności wobec niego. Ale jeśli ktoś choć trochę zna Maćka, to wie, jak bardzo jest wymagający wobec samego siebie i wobec swoich współpracowników. Gdybym się nie sprawdził, to nie byłoby mowy o sentymentach. Bardzo dużo się od niego nauczyłem i mam nadzieję, że on na pracy ze mną też korzysta. W sztabie trenerskim swojego ojca był Pan krótko, podczas mistrzostw świata 2006. - Tak, ale nie była to bardzo ścisła współpraca, bo odpowiadałem tylko za pewną część banku informacji. Obserwowałem "na żywo" w Niemczech naszych potencjalnych rywali w 1/8 finału mundialu, czyli Anglię i Szwecję oraz Serbię, z którą mieliśmy mierzyć się już we wrześniu w eliminacjach Euro 2008. Byłem m.in. na meczu Argentyna - Serbia 6-0, z golem młodego Leo Messiego i szalejącym z radości Diego Maradoną na trybunach. Gorzko można powiedzieć, że na wiele się tamta robota nie przydała: Polska z grupy mundialu 2006 nie wyszła, a we wrześniu reprezentację prowadził już Leo Beenhakker. - Swoją pracę wykonałem rzetelnie, a czy sztab Holendra skorzystał z mojego raportu, tego już nie wiem. Chcę jednak powiedzieć, że gdy widzi się mundial czy Ligę Mistrzów z bliska, to jest ten piłkarski świat, do którego musimy w Polsce dążyć za wszelką cenę. To mecze o taką stawkę, które chcemy kiedyś grać jako Lech Poznań. Lech Poznań i Wisła Kraków Macieja Skorży o tę Ligę Mistrzów biły się bezskutecznie. - Nie było mnie w Lechu przy mistrzostwie Polski w 2015 r., to była nasza jedyna przerwa od wspólnej pracy z Maćkiem, bo prowadziłem wtedy reprezentację Polski juniorów. Był pomysł, bym łączył obie role, ale PZPN się na to nie zgodził. Natomiast samą Ligę Mistrzów z bliska mogłem podziwiać, gdy tata prowadził w niej Legię. To były inne czasy, byłem z drużyną na prawie wszystkich wyjazdach, oglądałem wszystkie treningi, mogłem być w szatni, tylko musiałem siedzieć cicho. Co do samej szatni - w 1995 r. przeskok infrastrukturalny między Polską a resztą Europy to był kosmos. Szatnia Blackburn Rovers była większa niż ówczesna sala gimnastyczna Legii, można było po niej jeździć na rowerze. A jednak Legia okazała się wtedy lepsza, do dzisiaj pamiętam widziany z trybun pojedynek Alana Shearera i Macieja Szczęsnego w końcówce spotkania w Anglii. Shearer to był zawodnik, którego absolutnie podziwiałem. Z drugiej strony, chyba wszyscy pamiętają, jak wyglądało boisko w Warszawie przed ćwierćfinałem z Panathinaikosem. Bez źdźbła trawy i z unoszącym się niewiarygodnym smrodem, bo lód miał miały rozpuścić chemikalia i mocznik. Przed nami finał Fortuna Pucharu Polski między Lechem i Rakowem na pięknym Stadionie Narodowym. Gdy Paweł Janas wygrywał finał Pucharu Polski w 1980 i 1981 r. jako piłkarz, a potem jako trener w 1994 i 1995 r., o takiej arenie mógł tylko pomarzyć. Pan zresztą też, bo gdy w sztabie Macieja Skorży wygrywał Pan z Legią Puchar Polski w 2011 i 2012 r., finały były jeszcze w Bydgoszczy i w Kielcach. Kilku z tych finałów towarzyszyły zresztą potężne burdy. - Pamiętam dobrze zadymy z lat 90., mam też przed oczami ostatnie rzuty karne w Bydgoszczy, gdy kibice niemal otaczali bramkę. Nic takiego na szczęście nie powinno się powtórzyć na Narodowym. Tata w roli asystenta trenera pracował przez pięć lat. Pan zdecydowanie dłużej nie wychodzi z cienia Macieja Skorży. - Miałem propozycje pracy w roli pierwszego trenera, nawet z Ekstraklasy. Gdy prowadziłem reprezentację Polski do lat 19, byłem pierwszym wyborem Korony Kielce. Uznałem jednak, że sytuacja w klubie była zbyt niepewna, bym lekką ręką poświęcił posadę w PZPN. Zamiast mnie trenerem Korony został wtedy Marcin Brosz. Nie mówię, że do końca przygody z piłką będę asystentem. Wyznaję zasadę "nigdy nie mów nigdy". Ale też praca w roli asystenta pozwoliła mi zagrać z Wisłą na Camp Nou czy pokonać Barcelonę w Krakowie. Niewielu polskich trenerów mogło doświadczyć czegoś takiego czy pracy poza Polską, jak my w Emiratach. Po wielu latach, może się Pan częściej widywać z tatą. - Tak, pracuję w Poznaniu, a ojciec mieszka pod Wronkami, więc nadrabiamy stracony czas, gdy dzieliły nas setki, a w przypadku mojej pracy w Emiratach nawet tysiące kilometrów. Dużo rozmawiamy o piłce, tata ogląda bardzo dużo meczów, z Ekstraklasy prawie wszystkie. Rozmawiamy też o Lechu, ale nie jest tak, że proszę o rady czy słucham dziesięciominutowego monologu. Tata nigdy nie chciał mi narzucać swojego zdania, za co jestem mu wdzięczny. Dziś często widuję na treningach rodziców, którym zależy dużo bardziej na zrobieniu kariery przez ich dzieci niż samym tym dzieciom, dla których piłka to tylko zabawa. Przed finałem Pucharu Polski Lech - Raków, trzeba jakoś specjalnie motywować poznańskich piłkarzy? - Przed spotkaniami z Rakowem, Legią czy Pogonią raczej musimy pilnować, by zespół nie "nakręcał się" zbyt mocno. Większą pracę motywacyjną mieliśmy do wykonania przed meczami Pucharu Polski w Skierniewicach czy Grudziądzu. Wszyscy zdają sobie sprawę z celu, wszyscy wiedzą, że Lech obchodzi stulecie klubu. Chcemy zdobyć dublet, jesteśmy tego blisko. W finale Pucharu Polski wszystko jest w naszych rękach. Jeśli chodzi o ligę - już nie. Ale ten finał może nas napędzić, a Rakowowi podciąć skrzydła. rozmawiał: Bartosz Nosal Finał Pucharu Polski Lech - Raków: transmisja W poniedziałek o godz. 16 finał Pucharu Polski, mecz Lech - Raków, transmisja tv w Polsacie (na otwartym kanale). Transmisja internetowa (stream online) meczu Lech - Raków na Polsat Box Go. CZYTAJ TEŻ: Przed finałem Pucharu Polski Lech - Raków. Legendarny trener Wojciech Łazarek: Jestem prawie pewien, że Lech pokaże, że jest najlepszyPuchar Polski. Duże wzmocnienie Lecha przed finałem z Rakowem? "Walka z czasem"