Tegorocznych finalistów różni bardzo wiele - począwszy od klas rozgrywkowych, w których obecnie oba kluby występują. Ponadto przed meczem Wisła miała już w swojej kolekcji cztery zdobyte Puchary Polski, podczas gdy Pogoń - zero. Był jednak także element, który spajał krakowian ze szczecinianami. Mianowicie: i jedni, i drudzy zajmują w swoich ligach pozycje, które ich zdecydowanie nie satysfakcjonują. Znaczenie trofeum, o które walka toczyła się na PGE Narodowym, tym bardziej więc rosło. Finał Pucharu Polski: Mocny początek Wisły Kraków Lepiej w ten bój weszli zawodnicy "Białej Gwiazdy". Zgodnie z zapowiedziami trenera Alberta Rude z przedmeczowej konferencji prasowej, jego podopieczni nie zamierzali oddawać inicjatywy wyżej notowanym rywalom. Sami postanowili dyktować warunki i wydawało się, że dobrze na tym wychodzą. Już w siódmej minucie bliski otwarcia wyniku był Szymon Sobczak. Chwilę później desperacko musiał natomiast interweniować Leo Borges, który zbił piłkę na poprzeczkę. A jednak, kibice znów przechytrzyli organizatorów. Racowisko na Narodowym Pogoń wyglądała na zdumioną tak energetycznym otwarciem Wisły. Szczecinianie starali się odgryzać, ale ich ataki nie funkcjonowały tak, jak z reguły ma to miejsce w meczach Ekstraklasy. Nawet Kamil Grosicki - gwiazda zespołu i ligi - nie mógł znaleźć sobie miejsca na boisku. Stare piłkarskie porzekadło mówi jednak, że kiedy drużynie nie idzie z gry, rozwiązaniem może okazać się stały fragment. I faktycznie - najgroźniej w polu karnym Wisły zrobiło się w 36. minucie po rzucie rożnym dla Pogoni. Linus Wahlqvist dopadł do piłki, ale przestrzelił z kilku metrów. Ta sytuacja wyraźnie nakręciła "Portowców", którzy w końcówce pierwszej połowy jeszcze kilkukrotnie wypracowali sobie ciekawe okazje strzeleckie. Żadnej z nich jednak nie wykorzystali. Do przerwy był więc remis 0:0. Pogoń Szczecin – Wisła Kraków: Niesamowity zwrot akcji w 9. minucie doliczonego czasu Początek drugiej połowy nie przyniósł istotnych zmian w kontekście obrazu gry. Trener Jens Gustafsson postanowił więc reagować. W 57. minucie boisko opuścił defensywny pomocnik Joao Gamboa, a jego miejsce zajął ofensywnie usposobiony Wahan Biczachczjan. Krótko po tej roszadzie Ormianin dobrym podaniem obsłużył Grosickiego, ale strzał Polaka został zablokowany przez defensywę Wisły. O tym rzadko się mówi. Ogromna stawka finału Pucharu Polski Oczekiwanie na pierwszą bramkę tego finału dobiegło końca w 75. minucie. Szczecinianie mieli wrzut z autu w okolicach pola karnego rywali. Przytomnie zachował się Adrian Przyborek, który zagrał piłkę do wbiegającego w szesnastkę Efthymiosa Koulourisa. Grek świetnie ją przyjął, poprawił i pewnym strzałem w kierunku dalszego słupka dał Pogoni prowadzenie. W końcówce meczu piłkarze Pogoni skupiali się przede wszystkim na obronie korzystnego wyniku. Defensorzy i bramkarz mieli co robić - zwłaszcza w 90. minucie, kiedy w pole karne z piłką wpadł Goku Roman. Tylko dzięki nieprawdopodobnej interwencji Mariusza Malca szczecinianie zachowali prowadzenie. Tego, co wydarzyło się później, nie przewidziałby chyba nikt. W dziewiątej minucie doliczonego czasu - w ostatniej akcji meczu - Wisła miała rzut wolny na własnej połowie boiska. Bramkarz wykopał piłkę w pole karne Pogoni, tam dopadł do niej Eneko Satrustegui i wbił do siatki. To oznaczało dogrywkę. Finał Pucharu Polski: Niesamowite emocje na PGE Narodowym Po ledwie trzech minutach dogrywki ponownie padł gol. Wisła wyprowadziła świetną kontrę, którą wykończył Angel Rodado. Było więc 2:1 dla "Białej Gwiazdy", która z piekła przeniosła się ekspresem do nieba. Pogoń pojechała natomiast w przeciwnym kierunku. Do końca pierwszej części dogrywki nic się nie zmieniło. Krakowianie mądrze się bronili, a Pogoń nie miała pomysłu, jak sforsować te defensywne zasieki. W drugiej połowie znów szczecinianie prowadzili grę. Atakowali skrzydłami, próbowali przedzierać się środkiem. Wciąż odbijali się jednak jak od ściany. Ostatecznie Wisła utrzymała prowadzenie 2:1 do samego końca. Krakowski klub zdobył tym samym piąty puchar w swojej historii. Pogoń wciąż pozostaje bez żadnego trofeum w swojej 76-letniej historii. Jakub Żelepień, Interia