Kibice Legii Warszawa przez trzy sezony mieli wielkie pretensje o to, że wszystkie mecze Pucharu Polski, stołeczny zespół rozgrywał na wyjeździe.Rok temu w końcu zagrała u siebie i przegrała w ćwierćfinale 1:2. W tym sezonie też dopiero w ćwierćfinale legionistom przyszło grać u siebie. W dwóch poprzednich rundach z rywalami z niższych lig - Świtem Skolwin i Motorem Lublin mierzyła się na wyjeździe. Pretensje kibiców do PZPN wydawały się słuszne. Drugi od czterech lat mecz Pucharu Polski na Łazienkowskiej nie zainteresował jednak zbytnio kibiców, którzy wcześniej protestowali przeciwko dyskryminacji Legii w tych rozgrywkach. Na mecz Górnikiem Łęczna przyszło bowiem chyba najmniej kibiców, odkąd mistrz Polski rozgrywa mecze na nowym stadionie - ok. 5000. Dokładną frekwencję trudno podać, gdyż Legia zaprzestała wyświetlania jej na telebimach. Stadion był jednak niemal całkowicie pusty. "Żyleta", na której może zasiąść siedem tysięcy ultrasów, też nie zapełniła się nawet w połowie. Tym razem najbardziej fanatyczni kibice Legii nie wyzywali Dariusza Mioduskiego. Ubrani byli jednak na czarno, co jest częścią protestu przeciwko prezesowi, który swoimi błędnymi decyzjami spowodował, że mistrz nie może wygrzebać się ze strefy spadkowej. Puchar może uratować budżet Dla Mioduskiego, który lubi pokazywać się w towarzystwie wielkich postaci klubowej, europejskiej piłki, zdobycie Pucharu Polski ma w tym sezonie potrójne znacznie. To jedyna szansa aby awansować do europejskich pucharów, co ma dla właściciela także wartość prestiżową, ale przede wszystkim jednak może dać Legii duży zastrzyk finansowy, którego obecnie jej bardzo potrzeba. Awans do półfinału to dodatkowe 380 000 zł do budżetu. Do finału - 760 000. Zdobycie pucharu 5 milionów. Dodając do tego awans do europejskich rozgrywek, to pewnie trzy razy tyle. Podsumowanie kolejki PKO Bank Polski Ekstraklasa w każdy poniedziałek o 20:00 - zapraszają: Staszewski, Peszko i goście! Właśnie takich pieniędzy Legia potrzebuje, jak tlenu, bo tym razem nie uda jej się ich zdobyć za wysokie miejsce w PKO Ekstraklasie. Piłkarze zdawali sobie sprawę z wagi spotkania i od początku grali z większym zaangażowaniem, niż we wcześniejszych tegorocznych spotkaniach. Legia starała się być aktywna od pierwszych minut, co dało efekty już w 22. min. Rozgrywajacy niezły mecz Mattias Johansson pomknął prawą stroną i oddał piłkę Josue. Portugalczyk, który czaruje swoją grą, ale wiele osób zarzuca mu nieskuteczność, pokazał ile potrafi. Przyjął piłkę, podprowadził ją i z 20 m, uderzył nie do obrony w lewe okienko bramki Macieja Gostomskiego. Radość legionistów była ogromna. Wydawało się, że mistrzowie Polski pójdą za ciosem i kolejne gole, to tylko kwestia minut. Miszta się nie nudził W 29. min idealną sytuację zmarnował Tomas Pekhart, który spudłował z najbliższej odległości po podaniu Josue. Dobre sytuacje zmarnowali też Bartosz Slisz i Paweł Wszołek. Mogło się to zemścić na Legii jeszcze przed końcem pierwszej połowy, ale Michał Goliński zmarnował dobrą sytuację. Niestety w drugiej połowie wróciły upiory, które straszą na Łazienkowskiej od września. Legia w niewytłumaczalny sposób oddała inicjatywę gościom. Górnik z każdą minutą przeważał coraz bardziej. Goście kierowani przez fantastycznego Janusza Gola, byłego piłkarza Legii, grał bardzo dobrze. Cezary Miszta był zatrudniany co kilka minut. Obrońcy z Mateuszem Wieteską też mieli pełne ręce roboty. Górnik nie zdołał jednak wyrównać. Dwie doskonałe sytuacje zmarnował Michał Mak. Z drugiej strony jedną Ernest Muci. Albańczyk zrehabilitował się jednak w 86. min. Po kuriozalnie wykonanym rzucie rożnym Górnika, Legia wyszła z błyskawiczną kontrą. Josue świetnie podał do Muciego i kibice mogli się cieszyć z drugiego gola, który oznaczał awans do półfinału. Legia, która zawodzi w lidze jest o dwa mecze od zdobycia Pucharu Polski i awansu do europejskich pucharów.