Od 2014 roku - z covidową przerwą - kolejne finały Pucharu Polski odbywają się na PGE Narodowym. To znacznie zwiększyło prestiż rozgrywek, co jak mantrę powtarzają sami piłkarze. Dla wielu z nich to pierwsza (a niekiedy i ostatnia) szansa na to, aby wystąpić na tak imponującym obiekcie. Niestety - od lat przy okazji finałów pojawiają się też te same problemy. Kibice kolejnych finalistów mają zastrzeżenia do pracy policji, która natomiast skrupulatnie chce sprawdzać wszystkich wchodzących na stadion. Co roku dochodzi bowiem do racowisk - a przecież pirotechnika na stadionach jest zabroniona. Ojciec nie dał rady. Po 40 latach spróbuje syn. Rodzinna saga w finale PP Tym razem znów nie brakowało kontrowersji. Fani Pogoni zagrozili bojkotem - uznali bowiem, że doszło do złamania umowy pomiędzy nimi a PZPN dotyczącej braku obecności policjantów na bramkach. Organizator zapewniał, że funkcjonariusze pojawili się tam jedynie prewencyjnie, ale to tłumaczenie nie przemawiało do kibiców. Ostatecznie - na szczęście dla wszystkich - sprawę udało się rozwiązać polubownie. Około godziny 14 sympatycy szczecińskiego klubu zaczęli pojawiać się na trybunach. Na kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem sektory za bramkami - zajmowane przez najbardziej zagorzałych fanów obu klubów - były już wypełnione. W tym momencie pozostawało jedno fundamentalne pytanie - czy w tym roku kibicom znów udało się przemycić zabronione środki pirotechniczne? Finał Pucharu Polski: Race znów na PGE Narodowym Długo wydawało się, że tym razem organizatorzy zdołali w końcu właściwie zabezpieczyć tę kwestię. Race nie pojawiły się podczas prezentacji składów, nie było ich także w trakcie przywitania drużyn. Mijały kolejne minuty, a pirotechniki wciąż ani śladu. Sympatycy z Krakowa i Szczecina pokazali jedynie specjalnie przygotowane oprawy, po czym rzucili confetti. Dzięki temu, że nie pojawiły się race, nad stadionem nie unosił się dym i mecz można było rozpocząć o czasie. Wisła w ucieczce przed bandytami i przebierańcami. To jest właśnie ten dzień Jeśli organizatorzy w tym momencie pomyśleli, że tym razem wygrali z kibicami - okazało się, że byli w błędzie. Około 40. minuty fani Pogoni odpalili bowiem race. Nie było ich dużo, nie zakłóciły przebiegu spotkania, ale jednak się pojawiły. Kolejny rok z rzędu - pomimo licznych kontroli - kibicom udało się więc wnieść zakazane środki. Jakby tego było mało - już na samym początku drugiej połowy swój arsenał zaprezentowali kibice z Krakowa. Rozwinęli sektorówkę, spod której wyłoniły się race. Jakub Żelepień, Interia