Tuż po klęsce w Pucharze Króla na Camp Nou, gdy Jose Mourinho i jego sztab fotografowali się w kuluarach unosząc w górę trzy palce, Sandro Rosell pojechał na lotnisko El Prat, by odbyć daleką podróż do Nowego Jorku. Sytuacja w zespole Barcelony stała się tak alarmująca, że prezes klubu postanowił zakłócić spokój zmagającego się z nowotworem szkoleniowca Tito Vilanovy. Rozmowy telefoniczne to za mało, by znaleźć sposób na podniesienie drużyny z kolan. Zwłaszcza, że to, co dotknęło piłkarzy Barcy wygląda na problem wykraczający poza psychologię. Nazajutrz po porażce z Realem Leo Messi nie przyszedł na trening, podobno leczy przeziębienie. Xavi zakończył batalię na Camp Nou z urazem. Kac w Katalonii jest tak ogromny, że nawet nikt nie wspomina o sobotniej okazji do rewanżu, w lidze na Santiago Bernabeu. "Ta przegrana dotknęła najgłębszych zakamarków naszej duszy" - wyznał Andres Iniesta, wyznaczony dzień po pożegnaniu z Pucharem Króla do rozmowy z dziennikarzami. Katalończycy mają teraz okazję przeżyć na własnej skórze, to co ich wielki rywal w 2009 roku, gdy przegrywał 2-6 na Santiago Bernabeu, lub półtora roku później, gdy Gerard Pique triumfalnie wznosił dłoń na Camp Nou stającą się symbolem najgorszej porażki w karierze Jose Mourinho. Słowo "upokorzenie" pada gęsto nie tylko w mediach madryckich, ale i barcelońskich. Od pół wieku Real nie wygrał tak wysoko w Barcelonie. Udało mu się teraz, gdy Katalończycy doczekali najlepszej drużyny w swojej historii. W dodatku gospodarze wydawali się być 90 minut pod całkowitą kontrolą "Królewskich", każdą swoją akcją potwierdzając, że szokująca porażka 0-2 na San Siro w pierwszym meczu 1/8 finału Champions League nie była czymś nielogicznym. Leo Messi i jego koledzy mają kłopot głębszy niż czasowy spadek formy. "Im częściej grasz z Barceloną, tym więcej jest okazji zgłębić jej styl i sobie z nim radzić" - słowa Sergio Ramosa trafiają w sedno sprawy. Katalończycy przestali być dla rywali nieprzewidywalni. Jeśli rację ma Jorge Valdano twierdząc, że futbol jest niczym więcej niż stanem ducha, graczy Barcelony czekają teraz sądne dni. Z jednej strony los daje im natychmiastową okazję do rewanżu, już w sobotę grają z Realem w lidze, na Santiago Bernabeu, gdzie w ostatnich latach osiągali znakomite wyniki (6-2, 2-0, 1-1, 3-1 w Primera Division, 2-0 w Champions League, 2-2 i 1-2 w Superpucharze Hiszpanii, 2-1 i 1-1 w Pucharze Króla). Z drugiej wtorkowe starcie na Camp Nou pokazało dobitnie: kto jest teraz mocniejszy. 16 pkt różnicy w tabeli Primera Division wskazuje, że sobotnie Gran Derbi nie jest grą o życie. Teoretycznie Barcelona może sobie pozwolić na porażkę, Real w zasadzie także, bo swoje szanse na obronę tytułu już wcześniej ograniczył do minimum. "Królewscy" myślą już o wtorkowym rewanżu z Manchesterem w Champions League, na Old Trafford trzeba sprostać misji znacznie trudniejszej niż ta sprzed dwóch dni na Camp Nou. Tym razem wynik 1-1 z pierwszego starcia, może zdeterminować przebieg rewanżu zdecydowanie mocniej. Tak naprawdę jednak wynik starcia w Pucharze Króla był znaczący dla obu hiszpańskich kolosów przede wszystkim pod względem psychicznym. Barca przegrała najmniej wartościowe z trzech trofeów, Real wygrał prawo gry w finale Copa del Rey, na którym niezbyt mocno mu zależy. Prawdziwym testem dla obu drużyn będą rewanże w Champions League. Porażka w 1/8 finału byłaby dla jednych i drugich katastrofą. Oczywiście piłkarze Realu pojadą na Old Trafford w znacznie lepszych humorach, niż Katalończycy podejmą Milan na Camp Nou z perspektywą odrobienia straty dwóch goli. Problem polega jednak na tym, by w równie podniosłych nastrojach wracali z Wysp do Madrytu. Dopiero wtedy będą mogli poczuć się, jak w siódmym niebie. Tak jak gracze Barcelony nie muszą taplać się w skrajnej depresji, dopóki rywal z Mediolanu nie zagwarantował sobie miejsca wśród ćwierćfinalistów. Za 12 dni mediolańczycy przetestują, czy Leo Messi, Andres Iniesta i ich koledzy mają nie tylko dość charakteru, ale i nowych pomysłów na grę. Milan i Real udowodnili graczom Barcy, że muszą ewoluować, nie mogą stać w miejscu, wykonywać na boisku wciąż tych samych rzeczy, jak sterowani autopilotem. Sytuacja Katalończyków jest trudna, ale jeszcze nie beznadziejna. Do rewanżu z Milanem nie da się stwierdzić, czy Barcelony zaliczy najgorszy sezon od 2008 roku, mimo prawdopodobnego odzyskania tytułu mistrzowskiego. Kryzys przeżywa cała drużyna z Katalonii. Nie tylko obrońcy popełniają kiks za kiksem, nie tylko Xavi zalicza spadek formy, a skrzydłowi jak Alexis, czy Pedro są całkowicie bezproduktywni. Mimo iż wina i odpowiedzialność rozkłada się między wszystkich, jest w tym jednak osobiste wyzwanie dla Messiego. Czy laureat czterech Złotych Piłek, w 25. roku życia wynoszony do rangi jednego z najlepszych graczy w historii, potrafi jeszcze raz wyjść ze skóry grzecznego chłopca z sąsiedztwa i ustawić się w pozycji przywódcy? Wiele razy się to już udawało. Póki co Mourinho i jego gracze mogą świętować do wtorku. Potem nikt nie będzie chciał pamiętać o wielkim zwycięstwie na Camp Nou. Jeszcze do niedawna wydawało się, że ten, kto pierwszy dopadnie Barcę, będzie najlepszy na świecie. Dziś droga na szczyt jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. Autor: Dariusz Wołowski Porozmawiaj o artykule na blogu Darka Wołowskiego