Żona wygania go z pucharami Selekcjoner Hiszpanii Vicente del Bosque zgromadził prawie po dwa medale za każdy punkt zdobyty na mundialu w RPA. "W domu zaczyna brakować miejsca, żona już mi kazała wywozić niektóre trofea do rodzinnej Salamanki" - żartował niedawno. Małżonka trenera, tak jak inni ludzie, dla których świat jest czymś więcej niż tylko piłką futbolową, mogą być w szoku. Pokażcie mi innego człowieka zdolnego unieść tyle zaszczytów w zaledwie pół roku? Król Juan Carlos przyznał mu tytuł markiza, zdobył nagrodę Księcia Asturii, medal fundacji królowej Zofii oraz całą masą odznaczeń i wyróżnień od miast, miasteczek i ich parlamentów. Dziś pani prezydent Madrytu wręczyła mu złoty medal od stolicy Hiszpanii, a władze Saragossy nazwały rondo w centrum miasta imieniem jego drużyny. Dziennikarze nie dają jednak za wygraną. Wciąż dopytują się, co dostał od Realu Madryt? Czy klub, gdzie wyrósł na piłkarza i który poprowadził jako trener do dwóch zwycięstw w Champions League, uhonorował go jakoś szczególnie? "Od Realu dostałem wszystko, klub nie jest mi nic winien" - zapewnia selekcjoner nie chcąc już wracać do 2003 roku, gdy po zdobyciu mistrzostwa Hiszpanii i awansie do półfinału Champions League wyleciał z pracy. Zaprosił na scenę swego krytyka Niejeden na jego miejscu straciłby kontakt z matką ziemią. Del Bosque nie obraża się nawet na tych, dla których reprezentacja Hiszpanii wygrała turniej w RPA nie dzięki niemu, ale mimo niego. Kiedy odbierał nagrodę Księcia Asturii poprosił na scenę Luisa Aragonesa, który przekazał mu drużynę po Euro 2008. Poprzednik del Bosque był jego surowym krytykiem podczas mistrzostw w RPA, co wcale nie doprowadziło do nienawiści między nimi. "Każdy z nas ma prawo do własnego zdania" - tłumaczył dziennikarzom, którzy po zwycięskim finale z Holandią namawiali go do odwetu na poprzedniku. Mimo tych wszystkich zaszczytów, prawie nikt nie uważa del Bosque za trenerskiego geniusza. Nawet on sam. Jedyne wyróżnienie, jakiego mu odmówiono to tytuł szkoleniowca roku 2010 w plebiscycie FIFA i "France Football". Laureatem został Jose Mourinho, który poprowadził Inter do triumfu w Champions League, a latem zjechał do Madrytu. Od selekcjonera Hiszpanów różni się zasadniczo. "Drużyna to ja" - mówi Portugalczyk, podczas, gdy del Bosque w takich przypadkach z uporem wskazuje na swoich piłkarzy twierdząc, że "drużyna to oni". Zdaniem najbardziej surowych krytyków, cały geniusz del Bosque polega na nieprawdopodobnym szczęściu znalezienia się w odpowiednim czasie i miejscu. Kiedy w 1999 roku stawał na czele Realu Madryt po raz trzeci, znów dostał etykietkę "trener tymczasowy". Kto mógł przypuszczać, że drużyna z Aitorem Karanką i Ivanem Campo na środku obrony sięgnie po Puchar Europy? Obejmujący "Królewskich" Florentino Perez nie wymienił szkoleniowca przede wszystkim dlatego, że ten jowialny facet bez nazwiska był idealny dla prezesa chcącego sterować drużyną z tylnego siedzenia. Wygrał Ligę Mistrzów, bo nie przeszkadzał Figo i Zidane'owi? W 2002 roku Real wygrał Ligę Mistrzów po raz kolejny, a zasługą del Bosque było przede wszystkim to, że nie przeszkadzał Figo i Zidane'owi. Zwolniono go z klubu, w którym się wychował, by zatrudnić Carlosa Queiroza, asystenta Aleksa Fergusona w Manchesterze United. Od tamtej pory zmieniono szkoleniowca osiem razy, ale żaden nie otarł się nawet o osiągnięcia del Bosque. Gdyby w tym sezonie Mourinho zdobył to, co Vicente w roku, w którym odchodził, cały Madryt płakałby ze szczęścia dwa miesiące. Selekcjonerem Hiszpanii del Bosque też został szczęśliwie i przypadkowo. Drużynę zbudował mu Aragones, który po Euro 2008 porzucił ją dla milionowego kontraktu w Turcji. Vicente znów dostał jednak zespół idealny, trzeba mu było tylko nie przeszkadzać, czyli w zasadzie robić to samo, co w Madrycie. Wywiązał się z tego poprawnie, choć zdaniem wielu drużyna nie trafiła na mundial z apogeum formy. Porażka ze Szwajcarami, bardzo szczęśliwy awans z grupy, a potem cztery zwycięstwa po 1-0. Podobny do Górskiego Kim jest więc człowiek mający tak kolosalne sukcesy na ławce trenerskiej? Żywym wcieleniem Rossa O'Grodnicka z książki "Wystarczy być". Bohater Jerzego Kosińskiego całe życie spędził w zamknięciu, a rzeczywistość znał z telewizji, co nie przeszkodziło mu wkroczyć do polityki i biznesu, gdzie zrobił oszałamiającą karierę, bo możni dostrzegli w nim kogoś nieprzeciętnego. Intencją autora nie było jednak szydzenie z Rossa, ale z otaczającego go świata. Według mnie, selekcjoner Hiszpanów to podobny przypadek do Kazimierza Górskiego. Także jowialny i skromny, z czego płynęła niewiarygodna siła zarażająca i porywająca jego piłkarzy. Bywało, że inni trenerzy mocniej wypinali pierś do orderów, ale to Górski pozostał największą legendą. Nie musiał wielbić siebie samego, by uwielbiali go wszyscy wokół odnajdując ukrytą głębię w banalnych sformułowaniach, że piłka jest okrągła, a bramki dwie. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego