Konfrontacja katalońskiego giganta z outsiderem na wzgórzu Montjuic rozpoczęła się od trzęsienia ziemi. Barcelona przegrywała z Deportivo Alaves już po pierwszej akcji meczu. A dokładnie - po 18 sekundach. Wszystko zaczęło się od straty w środku pola Ilkaya Gundogana. Goście wyszli z błyskawicznym atakiem i zakończyli go w modelowy sposób. Na piątym metrze nogę przystawił jak należy Samu Omorodion, pokonując bezradnego w tej sytuacji Marca-Andre ter Stegena. "Duma Katalonii" była w szoku. I zanim otrząsnęła się z odrętwienia, mogła przegrywać różnicą dwóch goli, mimo że nie minął jeszcze kwadrans. Przed szansą ponownie stanął Omorodion, ale tym razem - w sytuacji sam na sam - nie trafił w bramkę. Nikt już nie pamięta o Lewandowskim? Zachwytom nad Kane'em nie ma końca Kiedy w 30. minucie ten sam zawodnik wygrał pojedynek z Julesem Kounde i huknął w poprzeczkę, stało się jasne, że w tym spotkaniu może dojść do sensacji. Mistrzowie Hiszpanie długimi fragmentami nie przypominali drużyny, która walczy o obronę tytułu. Goście z kolei poczynali sobie bez kompleksów. I konsekwentnie szukali okazji na podwyższenie prowadzenia. Lewandowski ratuje Barcelonę. Koniec fatalnej passy polskiego snajpera W pierwszej połowie wybrańcy Xaviego Hernandeza oddali na bramkę rywala tylko cztery strzały. Na dodatek dwa z nich były niecelne. W tym sezonie tak słabego wyniku w roli gospodarzy jeszcze nie notowali. Ale właśnie wtedy przebudził się Robert Lewandowski. W 53. minucie kapitan reprezentacji Polski wykorzystał idealne dośrodkowanie Kounde i strzałem głową doprowadził do wyrównania. Podwórkowo w tej sytuacji zachował się Rafa Marin, który praktycznie nie podjął powietrznej walki z Polakiem. "Lewy" przerwał w ten sposób fatalną passę. Trafił do siatki po 50 dniach snajperskiej posuchy (sześć potyczek bez gola). Poprzednim razem bramkarza rywali pokonywał jeszcze we wrześniu, w wygranym 3-2 meczu z Celtą Vigo. Co ciekawe, był to dopiero drugi gol zdobyty przez niego głową w La Liga. Wcześniej trafił w ten sposób do siatki w maju tego roku, pokonując bramkarza Realu Madryt. Trener Barcelony szczerze o Robercie Lewandowskim. Zaskakujący problem Ale to nie było ostatnie słowo króla strzelców poprzedniego sezonu. Gdy do końcowego gwizdka pozostawało mniej niż kwadrans, w "szesnastce" gości faulowany był Ferran Torres. Arbiter podyktował rzut karny. Do piłki podszedł RL9, w swoim stylu zwolnił rytm kroków przy nabiegu i wpakował piłkę pod poprzeczkę. To był cios na wagę triumfu. "Barca" zachowała dzięki temu kontakt z czołówką i nadal traci do drugiego w tabeli Realu tylko dwa punkty.