Można by pisać o klątwie Andaluzji - okrągłe zero punktów Real przywiózł ze stadionów Sevilli, Betisu, Malagi i Granady. Można by się zastanawiać, czy konflikt z trenerem nie rozgorzał już do takiego stopnia, że zawodnicy dopuszczają się jawnego sabotażu - trudno w innych kategoriach wyjaśniać strzał Karima Benzemy, równoległy do oddalonej o kilka metrów od Francuza bramki. Jednak żadne magiczne wyjaśnienie nie powinno zatrzeć wrażenia, że Real Madryt wygląda żałośnie bezradnie, jeżeli rywale ustawią się pod własnym polem karnym i celowo oddadzą inicjatywę. O czym wiedzą już niemal wszyscy w Primera Division.Wyjątkiem okazała się Valencia, której zawodnicy tak bardzo uwierzyli, że Real Madryt jest do ogrania, że z pierwszym gwizdkiem sędziego rzucili się do ataku. Jakby chcieli z Realem nie tyle po prostu wygrać, co wziąć odwet za wszystkie przegrane w historii. Efekt częściowo osiągnęli, bo dotychczasowe porażki rzeczywiście udało im się przyćmić. Jednak tylko dlatego, że zaliczyli klęskę rekordową (0-5). Obrona Realu nie pękła, a napastnicy bezlitośnie wykorzystali każdą okazję do kontrataku.W sobotę Granada wykazała o niebo większą pokorę, skrupulatnie pilnowała, by Real nie wychodził do ataków z przewagą liczebną i na pełnej szybkości, tylko zmuszony był kombinować w miejscu, niemal na stojąco. Jeżeli w takich meczach piłkarze Realu wyglądają jakby brakowało im motywacji, to głównie dlatego, że zniechęca ich bezradność, z jaką zderzają się ze szczelnymi defensywami nawet najsłabszych drużyn La Liga. Przeciętne mecze z pierwszego sezonu pracy w Realu Jose Mourinho najczęściej tłumaczył słabym zgraniem jego podopiecznych i niepełną znajomością taktyki. W sobotę porażkę "Królewskim" zgotował Luis Alcaraz, debiutant na ławce Granady. Zespół objął w połowie ubiegłego tygodnia. Trzech zawodników, którzy wczoraj rozpoczęli mecz z Realem od pierwszej minuty (Recio, Nolito i Aranda), do Granady trafiło w zimowym okienku transferowym. By wygrywać, piłkarze nie muszą się znać na wylot. Co więcej, jeżeli znają się aż zbyt dobrze - jak podopieczni Mourinho, w trzecim roku jego pracy - to rywale prawdopodobnie też już wszystko o "Królewskich" wiedzą.Real Madryt pod wodzą Mourinho niemal się nie rozwija, nie ma żadnej alternatywy dla gry w systemie 4-2-3-1. Barcelona Guardioli ewoluowała, Pep testował nowe ustawienia, wprowadzał nowych piłkarzy i wyznaczał im nowe zadania, a niemal każdy wprowadzał coś od siebie. Guardiola poprzedni sezon przegrał, ale odszedł ze świadomością, że próbował coś poprawić, a nie czekał biernie na to, co przyniesie los i czego nauczą się przeciwnicy.Mourinho nawet nie udaje, że chce coś zmienić. Jeżeli w Realu Oezila zastępuje Kaka, Di Marię Callejon, Arbeloę Essien, Higuaina Benzema a Pepe Varane, to i tak ciągle ten sam Real, grający dokładnie tak samo. Niemal bez alternatywy, bez planu B. Prawdopodobnie miał go zapewnić Luka Modrić, ale nawet on, jeśli już gra, to tylko udaje Mesuta Oezila. W dodatku do tej pory mocno przeciętnie.Trzy lata pracy Mourinho to trzy lata intensywnego kursu dla wszystkich trenerów Primera Division na temat tego, jak należy grać przeciwko Realowi. Oczywiście egzamin ciągle jest bardzo trudny, nie każdy zdaje go tak jak zespoły z Andaluzji, ale przy obecnej Barcelonie wystarczy kilka przegranych, by Real mógł zapomnieć o mistrzowskim tytule.Ktoś powie: Barcelona też nie ma planu B, w każdym meczu próbuje wejść z piłką do bramki. Tyle że u Iniesty, Xaviego czy Messiego nie sposób przewidzieć kolejnego zagrania, a patrząc na Real, nie trzeba się wysilić, by domyślić się dwóch najbliższych podań. Barcelona stwarza mnóstwo możliwości rozegrania każdej akcji. Realowi coś takiego udaje się jedynie wtedy, gdy atakuje większą liczbą zawodników i każdy z nich ma mnóstwo miejsca, by wybiec do podania lub samemu posłać prostopadłą piłkę.Ułomności Realu nie skazują go na klęskę w rozgrywkach, na których mu najbardziej zależy. W Lidze Mistrzów chodzi o wygranie kilku dwumeczów, a nie jak największej liczby z 38 spotkań. W dwumeczach rywale - zwłaszcza tacy jak Manchester United - zaryzykują i kilka razy się odsłonią. Również być może Mourinho nareszcie przygotuje jakąś niespodziankę. A tylko wtedy, jeżeli w Lidze Mistrzów Realowi się powiedzie, jego kibicom zwrot "The Special One" nie będzie się kojarzył wyłącznie z jednym udanym sezonem i jednym sposobem gry. Autor: Łukasz Kwiatek