Piłkarze Realu mają do rozegrania jeszcze cztery spotkania ligowe, z których każde jest jak finał. Celem "Los Blancos" jest rzecz jasna mistrzostwo Hiszpanii, które zdaje się być już o krok. Po restarcie rozgrywek ekipa "Królewskich" przetransformowała się w niezniszczalną niemal maszynę, która miażdży wszystko, co napotka na drodze. Podopieczni Zinedine'a Zidane'a wygrali siedem ostatnich spotkań. W aż czterech z nich byli lepsi od rywala o zaledwie jedną bramkę, lecz nie o efektowność, a o efektywność tu chodzi. Perfekcyjna regularność w kompletowaniu zwycięstw pozwoliła stołecznej ekipie odzyskać fotel lidera Primera Division. FC Barcelona jednak, mimo wpadek, wciąż naciska na Real. W środę "Duma Katalonii" pokonała w derbowym starciu Espanyol, zbliżając się do "Los Blancos" na jeden punkt. Na koniec kolejki przewaga "Królewskich" może jednak ponownie wzrosnąć do czterech "oczek". Dodatkowo Real ma korzystny bilans bezpośrednich starć z "Blaugraną", co w przypadku równej liczby punktów da mu wyższe miejsce w tabeli. Mając na względzie kapitalną dyspozycję drużyny Zidane'a można pokusić się o stwierdzenie, że tylko istna katastrofa może odebrać jej tytuł. Władze Madrytu już głowią się nad tym, jak zapobiec tworzeniu się zgromadzeń na terenie miasta, gdy "Królewscy" zapewnią sobie 34. mistrzostwo w historii. Na przedmeczowej konferencji prasowej francuski szkoleniowiec studził jednak nastroje, jak zwykle skupiając się tylko na najbliższym spotkaniu. - Nie chcę rozmawiać o tym, co się wydarzy. Jutro czeka nas bardzo ciężki mecz, kolejny finał. Pozostały cztery spotkania i to nas napędza. Resztę zobaczymy na koniec - stwierdził Zidane zapytany o to, ile znaczyłby dla niego triumf w lidze.