"5-0 i kryzys zażegnany" - krzyczy w euforii madrycki dziennik "Marca". Zaledwie tydzień temu, ci sami dziennikarze dopytywali Zindane'a, czy jest gotów na stratę posady. Real znalazł się na krawędzi: do ostatniej kolejki bił się o awans z grupy Ligi Mistrzów. Ale w decydującym starciu gładko pokonał Borussię Moenchengladbach 2-0 i zameldował się w 1/8 finału. Podtrzymał unikalną serię - jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by najbardziej utytułowany klub w rozgrywkach żegnał się z nimi po fazie grupowej. Przed starciem z Borussią, zespół Zidane'a wygrał bardzo ważny wyjazdowy mecz ligowy z Sevillą 1-0. Na deser rozbił Atletico w derbach Madrytu - niepokonane do soboty. Pięć goli na plusie i ani jednego po stronie strat. Dziś madrycka prasa chce stawiać Zizou pomniki. Więcej aktualności sportowych znajdziesz na sport.interia.pl. Kliknij! Ten sezon w La Liga jest nietypowy. Kryzys pary gigantów Real-Barcelona sprawił, że w rolę faworyta wcieliło się Atletico. Drużyna Diego Simeone do soboty wygrała osiem spotkań i tylko dwa zremisowała. Argentyński trener wprowadził stabilizację w klubie, który latami słynął z niestabilności. Simeone poprowadził Atletico w większej liczbie meczów niż jego ośmiu poprzedników razem wziętych. Jest najlepiej opłacanym szkoleniowcem świata - stworzył własny styl i markę. Nie jest to futbol wykwintny, ofensywny, ale skuteczny. Tak grało Atletico do soboty, gdy wpadło na ranny Real. - Nie byliśmy sobą - musiał przyznać Koke po przegranym meczu. Simeone posypał głowę popiołem, bo jego drużyna oddała pierwszy celny strzał dopiero w 80. minucie. Argentyńczyk wziął na siebie winę za porażkę, ale twierdzenie, że Atletico zagrało fatalnie byłoby krzywdzące dla Królewskich. Bo drużyna Zidane'a spisywała się świetnie od początku do końca. Jeszcze raz pokazała charakter - błądzi ten, kto przedwcześnie spisuje ją na straty. Gdyby Real przegrał z Atletico traciłby do niego aż 9 pkt. W dodatku drużyna Simeone ma jeden mecz mniej rozegrany. Mogłaby więc powiększyć przewagę nawet do 12 pkt. Wtedy byłaby zdecydowanym faworytem do tytułu, po porażce z Realem określenie faworyt prasa hiszpańska bierze ironicznie w cudzysłów. O Barcelonie nie ma nawet co wspominać. Katalończycy popadli w najgłębszy kryzys od dekad. Już poprzedni sezon był fatalny (bez trofeum), ale z nowym trenerem Ronaldem Koemanem Barca osuwa się jeszcze niżej. Cztery porażki w dziesięciu meczach La Liga to katastrofa. O co walczy dziś Barcelona w lidze hiszpańskiej? Nie bardzo wiadomo. Jej trener musi utrzymywać, że wciąż o tytuł. Bo gdy zapytano go o wynik derbów Madrytu, powiedział, że lepiej, gdyby przegrało Atletico. Doszło więc do tego, że trener Barcy musi kibicować Realowi. Ale drużyna z Katalonii nie wygra niczego dzięki innym. Jeśli sama będzie grała jak gra, będzie miała kłopot, by znaleźć się w czwórce drużyn, które w przyszłym sezonie awansują do Ligi Mistrzów. Przed tygodniem w kryzysie byli obaj hiszpańscy giganci i Real i Barcelona. Królewscy swój przezwyciężyli, Katalończycy wciąż tkwią po uszy w kłopotach. A przecież w ostatnich 16 latach z Leo Messim w składzie Barca zgarnęła aż 10 tytułów mistrzowskich. Stała się hegemonem ligowym, tyle, że to już przeszłość. MiWi