Spotkanie Realu z Valencią miało pierwotnie odbyć się dwa tygodnie temu, jednak na przeszkodzie stanął wówczas Superpuchar Hiszpanii. "Los Blancos" przebywali w Arabii Saudyjskiej, gdzie w finale miniturnieju ulegli 1:3 FC Barcelona. W czwartkowy wieczór nadrabiali więc zaległości. Mieli przy tym świadomość, że koniecznie potrzebują zwycięstwa. W środę swoje - również przełożone - spotkanie wygrali bowiem Katalończycy, którzy odskoczyli tym samym "Królewskim" na osiem punktów w tabeli. Na tym etapie sezonu to już poważna różnica. W Madrycie czuć było więc duże napięcie przed starciem z "Nietoperzami". Carlo Ancelotii liczył na to, że po słabym w wykonaniu jego podopiecznych styczniu, uda się w dobrym stylu rozpocząć luty i wrócić do pięciopunktowej straty. Real Madryt długo męczył się z Valencią W spotkaniu z Realem debiutował nowy-stary szkoleniowiec Valencii. Voro, bo o nim mowa, objął tę drużynę już po raz ósmy w karierze, tym razem zastępując zwolnionego przed trzema dniami Gennaro Gattuso. Jak można było się spodziewać - nie spowodował on cudownej odmiany gry pogrążonej w kryzysie Valencii. Goście od początku wyglądali na zespół słabszy od Realu. "Królewscy" byli aktywni w ofensywie i raz po raz ostrzeliwali bramkę Giorgiego Mamardaszwilego. Znów brakowało im jednak skuteczności. W doliczonym czasie gry pierwszej połowy wydawało się, że madrytczycy w końcu przełamali impas. Do siatki po rzucie rożnym trafił Antonio Ruediger, a stadionowy zegar wskazał wynik 1:0. Radość kibiców i piłkarzy szybko zamieniła się jednak w rozczarowanie, bo arbiter dopatrzył się faulu Karima Benzemy na Yunusie Musahu i anulował gola. Do przerwy było więc 0:0, a na domiar złego dla Realu - boisko z kontuzją opuścił Eder Militao. La Liga: Real Madryt w końcu znalazł sposób na Valencię Po zmianie stron Real pokazał inną twarz. Ancelotti nie przeprowadził żadnych zmian, ale najwidoczniej potrafił dotrzeć do swoich zawodników, którzy w końcu zaczęli grać tak, jak wymagają tego kibice i sztab szkoleniowy. W 52. minucie Valencię napoczął Marco Asensio. Hiszpan popisał się cudownym strzałem lewą nogą sprzed pola karnego. Gol pozwolił gospodarzom odetchnąć. Skoro otworzyli już zamknięty do tej pory zamek, postanowili pójść za ciosem. Ledwie trzy minuty później było 2:0. Tym razem na listę strzelców wpisał się Vinicius Junior, który przebiegł lewym skrzydłem połowę boiska, wpadł w pole karne i spokojnym strzałem po ziemi pokonał golkipera. Taka zaliczka jeszcze bardziej uspokoiła Real. Piłkarze w białych koszulkach pozwalali sobie na coraz więcej finezji, jednocześnie wciąż zachowując czujność we własnej strefie obronnej. Obraz sielanki zaburzyła jednak nieco sytuacja z 60. minuty. Karim Benzema opuścił wówczas murawę, lekko utykając. Teraz kibice będą z niepokojem wyczekiwać informacji o stanie zdrowia napastnika. Tymczasem w kolejnych minutach dopełnił się obraz bezradności Valencii. Brutalnym faulem Viniciusa zatrzymał Gabriel Paulista, za co sędzia wyrzucił go z boiska. Osłabieni brakiem jednego zawodnika goście nie byli w stanie niczego już zdziałać i czekali tylko na ostatni gwizdek. Real wygrał w pełni zasłużenie i nie pozwolił uciec Barcelonie. Różnica nadal wynosi pięć punktów. Jakub Żelepień, Interia