Zapraszamy na relację na żywo z meczu Real Madryt - FC Barcelona! Relację można również śledzić na urządzeniach mobilnych 8 grudnia 2007 roku w 17. kolejce Ekstraklasy Paulinho przez 86 minut biegał po boisku Stadionu Śląskiego w Chorzowie, w spotkaniu z Polonią. ŁKS wygrał 1-0 po bramce Łukasza Madeja z rzutu karnego w ostatniej minucie. Dziesięć lat później 23 grudnia Brazylijczyk wystąpi w najsłynniejszym klubowym meczu piłkarskim globu pomiędzy Realem Madryt a FC Barcelona na Santiago Bernabeu. "Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że będę przygotowywać się do mistrzostw świata i zagram w Barcelonie, odpowiedziałbym: "nigdy" - śmieje się w rozmowie z dziennikiem "The Guardian" Paulinho i powtarza: "Nigdy, przenigdy". Paulinho występował w Łódzkim Klubie Sportowym od września 2007 do maja 2008. Rozegrał we wszystkich rozgrywkach 22 spotkania. Brazylijski pomocnik pierwsze kroki w Europie postawił w 2006 roku w litewskim FC Vilnius, skąd później został wypożyczony do ŁKS-u. Doświadczenia z pobytu w obu klubach były bardzo złe. Paulinho na przestrzeni lat mówił o tym w wywiadach w różnych mediach i w angielskiej gazecie także o tym opowiedział. "W Litwie doświadczyłem rasizmu, w Polsce mi nie płacili i pomyślałem: "Na co mi to". Mówiłem rodzinie: "Nie będę już grać w piłkę" - wspomina wydarzenia sprzed dziesięciu lat. "Ciężko było zostawić wszystko mając 17 lat. Później przez problemy z rasizmem i walkę o pieniądze, zniechęciłem się. Walczyłem o coś, do czego miałem prawo. Chciałem tylko szacunku i pensji" - mówi. 29-letni dziś piłkarz dał się jednak przekonać. To ówczesna żona Barbara, która w czasie pobytu w Łodzi była w ciąży, skierowała go ponownie na odpowiednią ścieżkę. Paulinho opowiada: "A co innego potrafisz robić? - zapytała." - Jedyną rzecz, jaką potrafisz robić, to grać w piłkę - mówiła". Kariera pomocnika FC Barcelona to sinusoida i jednocześnie, akurat przed Świętami Bożego Narodzenia, dobra historia dla tych, którzy mogą być w dołku. Brazylijczyk doznał praktycznie wszystkiego. Składa się na jego karierę trudny start na zapadłej piłkarskiej prowincji, złamanie wiary w sens tego, co się robi, powrót do początków w Brazylii, aż wreszcie odbicie się od dna. Tym był awans sportowy po transferze do Corinthians i następnie w 2010 roku do Tottenhamu Hotspur oraz reprezentacji Brazylii na mundial w swoim kraju. Ale pobyt w Londynie tylko na początku był udany. Problemy zaczęły się, kiedy odszedł trener Andre Villas-Boas. Paulinho zrozumiał, że u Mauricia Pochettina nie będzie regularnie grać i poprosił klub o transfer. Wylądował w Chinach w drużynie Guangzhou Evergrande, co miało być jego sportową śmiercią. Tymczasem nieoczekiwanie po dwóch latach zgłosiła się FC Barcelona, która wbrew głosom krytyki ze strony fanów, widziała w piłkarzu przydatne wartości. Ten odwdzięczył się dobrą grą i jest w tym sezonie podstawowym zawodnikiem, jednocześnie najskuteczniejszym pomocnikiem w lidze. Znów jest na fali wznoszącej. W kadrze Paulinho też przeżył wszystko. W czasie mundialu w Brazylii brał udział w traumatycznej dla wszystkich rodaków porażce z Niemcami 1-7 w półfinale. Na rok stracił miejsce w reprezentacji, ale znów wrócił i najprawdopodobniej pojedzie na mistrzostwa świata w Rosji. "Dziś z rodziną się ze wszystkiego śmiejemy: "Widzisz! Wyobraź sobie, gdybyś wtedy przestał". Doświadczyłem wiele i niczego bym nie zmienił. Trafiłem do Spurs, a ze Spurs do Chin, bo chciałem grać. 2014 rok był bardzo trudny, 2015 też był ciężki. Wszyscy mówili: "To koniec kariery Paulinha". Mówili, że za słaby, ale wygrałem sześć trofeów i po roku znów byłem w drużynie Brazylii. A teraz to. Taki jest futbol. To był rollercoaster, nikt nie dawał mi szans, ale wciąż tu jestem" - podsumowuje były piłkarz ŁKS-u. kip