Ta sprawa skończyłaby się zapewne zupełnie inaczej. Być może polubownie. Gdyby tylko wszelkie manewry ze ściągnięciem Brazylijczyka z powrotem do Barcelony - dwa lata po rekordowym transferze za 222 miliony euro - zakończyły się powodzeniem. Ale mimo dwumiesięcznych pertraktacji, Neymar dalej będzie grał w Paryżu. I jeśli nie dojdzie do zwrotu akcji - wcale nie zamierza odpuszczać sporu, który wciąż dzieli go z byłym klubem. A w tle są ogromne pieniądze. Przypomnijmy, gdy paryżanie chcieli ściągnąć Brazylijczyka już rok wcześniej, w 2016 roku, były kapitan "Canarinhos" nie dał się jeszcze skusić, ale wykorzystał to, aby podpisać nowy, lepszy kontrakt z mistrzami Hiszpanii. Za złożenie podpisu na umowie miało być dodatkowo 40 milionów, z czego 14 mln zostało wypłaconych od razu, natomiast pozostałe 26 mln - miało być później. Neymar zrobił jednak woltę, dogadał się z PSG za plecami władz Barcy, które wstrzymały wypłatę. Co więcej, nastąpił kontratak, bo Barcelona domaga się od zawodnika 75 mln euro za niewypełnienie kontraktu. Dodatkowego smaczku całej sprawie dodaje fakt, że na jednego ze świadków został powołany prezydent PSG Nasser Al-Khelaifi, a relacje między obydwoma klubami pozostają bardzo chłodne po transferze sprzed dwóch lat. Między Neymarem a szefostwem ekipy z Paryżu też nie jest lepiej. A żeby było ciekawiej, Neymar w ostatnich dniach był tak zdeterminowany, aby opuścić Paryż i wrócić do Barcelony, że proponował dołożyć się dealu z 20 milionami euro z własnej kieszeni. O tej niewiarygodnej inicjatywie pisały media i w Hiszpanii, i we Francji. Przypomnijmy też, że proces o wielkie pieniądze był już niejednokrotnie przekładany. Ze stycznia na marzec, teraz na wrzesień. Czy rzeczywiście do niego dojdzie? RP Zobacz wyniki, terminarz i tabelę Primera Division