Pierwsza zła informacja dla Realu Betis przyszła już w dwunastej minucie, gdy we własnym polu karnym położył się Luiz Felipe. Środkowy obrońca zgłosił uraz mięśniowy i nie był w stanie kontynuować gry. Na murawie błyskawicznie zastąpił go nierozgrzany Edgar Gonzalez. Większe problemy nadeszły jednak 60 sekund później. Raphinha świetnie dośrodkował z prawego skrzydła - piłka poleciała idealnie na głowę Andreasa Christensena, który wyprowadził Barcelonę na prowadzenie. Była to jedyna poważna sytuacja bramkowa w pierwszej pół godzinie gry. Gospodarzom brakowało decyzyjności, a gościom dokładności. Raphinha połakomił się na kolejny strzał, zamiast oddać piłkę Robertowi Lewandowskiemu na szesnasty metr, a po drugiej stronie rezultatu nie przyniosły cięta wrzutka Mirandy i kąśliwe uderzenie Williana Jose. W 33. minucie Manuelowi Pellegriniemu z pewnością załamał się cały plan gry. Po ostrym faulu na Pedrim drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę obejrzał... wspomniany Gonzalez. Kwestią czasu były kolejne gole dla piłkarzy Xaviego Hernandeza i tak też się stało. Po 180 sekundach gry w dziesięciu Betis stracił drugą bramkę. Na listę strzelców wpisał się Robert Lewandowski. Gavi świetnym prostopadłym zagraniem uruchomił Julesa Kounde, a Francuz podał w pole karne do niekrytego Polaka, który jednak musiał wykazać się dużą celnością, by posłać futbolówkę obok golkipera. Przed przerwą gospodarze zadali jeszcze trzeci cios. Busquets popisał się dobrym przeglądem pola i zanotował piękną asystę do Raphinhi. Brazylijczyk przyjął piłkę prawą nogą, a trafił do siatki lewą, wykorzystując sytuację sam na sam z Ruiem Silvą. Barcelona - Betis: wynik rozstrzygnięty w pierwszej części gry W drugiej połowie obraz meczu nie mógł się zmienić. Gospodarze kontrolowali przebieg boiskowych wydarzeń i raz po raz stwarzali zagrożenie piłkami za linię obrony przeciwników. Golkiper gości musiał wybiegać bardzo wysoko, żeby wybijać piłkę, niejako łatając dziury stworzone przez kolegów z zespołu. Groźnie było też w powietrzu, ale Ronald Araujo nie popisał się skutecznością po uderzeniu głową z bliskiej odległości. Najważniejszymi wydarzeniami drugiej części gry były być może wejścia Joaquina i Lamine'a Yamala. Pierwszy z nich ma 41 lat i ogłosił niedawno, że po sezonie zakończy karierę. Został przywitany gromkimi oklaskami od fanów obu drużyn. Z kolei ten drugi jest piętnastolatkiem i zadebiutował w pierwszym zespole Barcelony. Duży aplauz otrzymał też powracający po kontuzji Ousmane Dembele (nie grał od końcówki stycznia). W 80. minucie Joaquin doznał urazu kolana, a Pellegrini nie miał już zmian, więc jego zespół musiał kończyć spotkanie w dziewięciu. To była woda na młyn dla Ansu Fatiego, który zatańczył z defensywą rywali i "sprokurował" samobójcze trafienie Guido Rodrigueza na 4:0. Świetną szansę miał także Yamal, ale uderzył siłowo wprost w bramkarza. Posłał także świetną piłkę do Dembele, ale Francuz jej nie wykorzystał - próbował zgrywać do Lewandowskiego, ale nie trafił czysto w futbolówkę. Dzięki zwycięstwu "Blaugrana" podtrzymała jedenastopunktową przewagę nad wiceliderem - Realem Madryt. Z kolei "Verdiblancos" spadli z piątego na szóste miejsce. Do czwartego Realu Sociedad tracą już aż dziewięć "oczek", co niemal zamyka im drogę do awansu do Ligi Mistrzów. Drugą smutną kwestią dla nich jest fakt, że jeśli kontuzja Joaquina jest poważna, to był to dla niego ostatni oficjalny mecz w karierze. FC Barcelona - Real Betis 4:0 (3:0)Christensen 14', Lewandowski 36', Raphinha 39', Guido Rodriguez 82' (sam.)