Trudno jest snuć opowieść na temat zawodnika FC Barcelona zaczynając od... Miedzi Legnica. Jest to jednak całkiem możliwe, bowiem akurat latem 2022 roku można utkać przedziwną sieć, która w pewien sposób łączy beniaminka PKO Ekstraklasy z jednym z najsłynniejszych klubów w historii futbolu. Wszystko to dlatego, że "Miedzianka" postanowiła zakontraktować, ponoć na wyraźne życzenie trenera Wojciecha Łobodzińskiego, Luciano Narsingha, 31-letniego skrzydłowego, który całkiem niedawno zaliczył krótki epizod w australijskim Sydney FC. Jeśli mowa tu o Polsce - to bez wątpienia jest to jedno z największych wydarzeń tego okienka. Narsingh to bowiem przybysz o jednym z najciekawszych CV w ekstraklasowej historii - może nie tak ciekawym, jak Lukas Podolski, ale wciąż wyróżniającym się na tle tysięcy innych zawodników. Kilkanaście razy przyodziewał koszulkę reprezentacji Holandii, występował dla Feyenoordu, zaliczył przygodę w Premier League będąc zawodnikiem walijskiego Swansea City. No i co najważniejsze dla tej historii - swego czasu stanowił o sile PSV Eindhoven. Memphis Depay: Chłopak, który "wystrzelił" w Eindhoven Gdy Luciano Narsingh był czołowym asystentem Eredivisie, Memphis Depay dopiero wdrażał się w świat dorosłej piłki w ekipie "Boeren". Robił jednak szybkie postępy, a dzięki sporemu talentowi, zwinności i odwadze do tego, by robić nieco "wiatru" na skrzydle szybko wyrósł na jednego z najbardziej obiecujących futbolistów młodego pokolenia w Holandii. W ostatnim wspólnym sezonie w PSV, 2014/2015, obaj panowie trzęśli już ligą - Depay został królem strzelców, Narsingh wciąż był w topie asystentów, a ich drużyna zgarnęła mistrzostwo wyprzedzając drugi w tabeli Ajax aż o 17 punktów. Potem losy obu graczy były pod jednym konkretnym względem podobne - obaj przekonali się, że od tego największego futbolu, tej klasy światowej, można się boleśnie odbić. Tyle że Memphis wciąż kręci się gdzieś wokół szczytu - a Luciano poszedł już w kompletną, z holenderskiego punktu widzenia, piłkarską egzotykę, bo tym właśnie jest wyprawa przez pół globu do Sydney, by po paru miesiącach przeprowadzić się do Legnicy, z całym szacunkiem dla drużyn z obu tych miast. Powróćmy jednak do Depay’a i roku 2015, kiedy wydawał się być maszyną absolutnie nie do zatrzymania - szybko stało się jasne, że rodzime rozgrywki stają się dla Holendra formatem zwyczajnie zbyt "ciasnym" i coraz bardziej klarowna zdaje się być jego potrzeba sprawdzenia się w którejś z pięciu europejskich lig, które powszechnie uważane są za najmocniejsze - w lidze angielskiej, hiszpańskiej, włoskiej, niemieckiej i francuskiej. Od van Gaala do Mourinho. Krótka przygoda z "Czerwonymi Diabłami" Ostatecznie padło na pierwszą z nich - 21-letni wówczas lewoskrzydłowy wylądował w Manchesterze United i nie było w tym krzty przypadku, bo "Czerwone Diabły" właśnie wchodziły w drugi z rzędu sezon pod wodzą rodaka Memphisa, Louisa van Gaala, który po jednej kampanii robienia porządków w drużynie teraz chciał w końcu włączyć się do prawdziwej walki o mistrzostwo Premier League. Tym samym Depay trafił na Old Trafford wraz z chociażby Schweinsteigerem, Romero czy Darmianem, a mocnym zwieńczeniem okienka było ściągnięcie przez MU Anthony’ego Martiala - a przynajmniej tak wówczas sądzono. Memphis ruszył więc wraz z nową drużyną w przedsezonowe tournée - i co ciekawe, a istotne poniekąd dla jego dalszej historii, występował wówczas z dziewiątką na plecach, gdyż siódemka formalnie wciąż należała do Angela Di Marii, będącego jednak już jedną nogą poza United. Koniec końców przejął on legendarny numer po Argentyńczyku - i można powiedzieć, że piłkarsko dźwignął wówczas ani takiego wyróżnienia, ani gry w PL w drużynie, która co prawda przechodziła kryzys, ale miała mocne ambicje w kwestii czempionatu. Na Wyspach spędził półtora sezonu i był cieniem samego siebie - po tym, jak w kampanii 2014/2015 zdobył 28 bramek i zanotował osiem asyst dla PSV, w sezonie 2015/2016 co prawda zaliczył postęp w asystowaniu (dogrywał piłkę przy golach dziewięć razy), ale jedynie siedmiokrotnie pokonywał bramkarzy rywali, a to właśnie tego się głównie po nim spodziewano. W samej Premier League strzelił tylko dwa razy, z Sunderlandem i Watfordem, a więc z ekipami, które nie były zbyt wymagającymi oponentami. Najgorsze było jednak to, że stracił dawny blask, to "coś" dzięki czemu uważano go za wyjątkowy talent i nie jest tu mowa o samej tylko bramkostrzelności. Pomimo pewnych przebłysków zdecydowanie rzadziej się zdarzało, by któryś z "Czerwonych Diabłów" po posłaniu piłki w kierunku lewej flanki mógł być pewien, że jego kolega szarpnie do przodu, stworzy zagrożenie, czy chociaż ściągnie na siebie uwagę większości obrony po to, by inni byli w stanie ustawić się na lepszej pozycji. To wszystko można by zrzucić oczywiście na karb aklimatyzacji w drużynie - wielu piłkarzy przecież w pierwszym sezonie w nowych barwach nie zachwycało, a potem stawali się oni centralnymi punktami swoich ekip. Memphis biletu na swoją "arkę odkupienia" nie otrzymał i to jest fakt - van Gaal, który tak w niego wierzył, został zwolniony w maju 2016 roku. Skrzydłowy udał się na mecze kadry "Oranje", do której wciąż był mimo trudów w swojej karierze powoływany, a gdy wrócił do zajęć z klubem czekał na niego już nowy menedżer - Jose Mourinho. Portugalczyk dał co prawda pograć trochę zawodnikowi w przedsezonowych sparingach, ale ten nie zdołał przekonać do siebie szkoleniowca - zresztą od samego początku było widać, że gracz nie pasuje do koncepcji gry "Mou". "Wydaje mi się, że nigdy nie chciał dać mi szansy. To nigdy nie przeszło mu przez myśl. Nigdy nie dał mi okazji do gry. Nigdy" - powtarzał niczym mantrę Depay w udzielonym wiele lat później wywiadzie dla hiszpańskiego "El Periodico". Weryfikacja zamiarów trenera przyszła szybko, bo w pierwszym meczu o jakąkolwiek stawkę - spotkaniu z Leicester City o Tarczę Wspólnoty - futbolista znalazł się poza składem. Potem na murawie można było go obserwować przede wszystkim w pucharach, w tym europejskich, ale widać było, że jego przygoda na Old Trafford zmierza niechybnie ku końcowi. Dwie minuty z Bournemouth, sześć minut z Watfordem, siedem minut ze Stoke, dziewięć z Burnley... Nie wyglądało to dobrze i musiało się szybko skończyć. Gdy nadchodzi wybawienie. Memphis w Olympique Lyon Kres mąk Depay’a nadszedł na szczęście dla gracza szybciej, niż ten się spodziewał. W styczniu 2017 roku zgłosił się po niego bowiem Olympique Lyon, który wyłożył na stół 16 mln euro - mniej niż połowę kwoty, jaką United wcześniej zapłacili za Memphisa PSV. Targu jednak szybko dobito i... okazało się, że dla wciąż młodego piłkarza był to strzał w dziesiątkę. Do jakiej drużyny przeszedł wówczas Depay? Do drużyny wzdychającej z rozrzewnieniem za dawnymi czasami, kiedy to była niepodważalnym hegemonem ligi francuskiej. Status quo nad Sekwaną i Loarą utrzymywał się jednak jedynie do czasu, gdy Paris Saint-Germain znalazło nowych właścicieli, a wraz z nimi przyszły ogromne fundusze. "Les Gones" zresztą początkowo nie tylko z PSG mieli problemy - po kilku kampaniach walki o utrzymanie się w najlepszej czwórce, w sezonach 14/15 i 15/16 byli znów o krok od mistrzostwa, osiągając drugie miejsce w tabeli Ligue 1. Apetyty były więc zaostrzone - a potrzeba solidnych wzmocnień naprawdę duża. Nowy nabytek na pewno nie zawiódł - dostawał więcej szans niż w poprzednim klubie i dokończył rozgrywki z bilansem pięciu zdobytych goli i ośmiu zaliczonych asyst. OL dostało co prawda zadyszki i skończyło ligę jako czwarte, ale dla Memphisa liczył się fakt, że może ponownie rozwinąć skrzydła. Tym razem widać było, że trener mu naprawdę ufa. Ówczesnym szkoleniowcem "Olimpijczyków" był Bruno Génésio, człowiek o bardzo ciekawej drodze kariery w roli menedżera. Nim stanął na czele zespołu z Lyonu, jedynie dwukrotnie - i to przed laty - prowadził samodzielnie znacznie mniejsze kluby, FC Villefranche Beaujolais i Racing Besançon. Zaufano mu jednak z uwagi na fakt, że z Olympique był związany nieustannie od 2006 roku, najpierw jako skaut, a potem jako asystent. Dał się zresztą poznać jako "solidna firma" i choć w 2017 roku osiągnął nieco gorszy wynik, niż wcześniej, to za nową pracą rozglądać się nie musiał. W kolejnych wyzwaniach mieli mu pomóc tacy piłkarze jak Tanguy Ndombele, Ferland Mendy czy Mariano Diaz - jednym słowem świeża krew. No i rozkręcający się Memphis. Ten grywał już naprawdę regularnie, nie zawsze pełne 90 minut, ale coraz częściej i taki scenariusz sprawdzał się w przypadku skrzydłowego. Uwolniony z dawnych "kajdan" odpłacał się pięknym za nadobne - zdobył 22 bramki w sezonie i jak za starych czasów w ojczyźnie pomagał również innym strzelać gole - 17 asyst mówiło samo za siebie. Inny człowiek, innym gracz. Kolejny sezon był odrobinę gorszy (12 goli i 16 asyst), ale liczby Depay’a dalej robiły pozytywne wrażenie, a on sam urósł do miana jednej z gwiazd "Les Gones". W dziwnej, "pandemicznej" kampanii 2019/2020 męczyły go kontuzje - a i tak aż 15 razy pokonywał golkiperów rywali, choć nie asystował tyle, co wcześniej. Tak mijały kolejne lata, a Memphis dalej pokazywał, że jednak dalej potrafi grać w piłkę. Swój ostatni sezon w Lyonie zakończył (wespół z Wissamem Ben Yedderem z Monaco) jako wicekról strzelców z dwudziestoma trafieniami na koncie. Tylko jedna przeszkoda stanęła między Holendrem a koroną dla najlepszego snajpera - i był nią futbolowy kosmita, Kylian Mbappe, który zdobył 27 bramek, a więc miał o siedem "oczek" więcej w klasyfikacji od niego. Nastał moment kolejnej weryfikacji. Memphis Depay, piłkarz już dojrzały, który przez kilka lat miał wszelkie warunki do rozwoju, musiał samemu sobie zadać arcyważne pytania: "Czy to już moment, by spróbować podskoczyć wyżej?" oraz "Czy może powinienem pozostać już zawsze na tym samym poziomie?". W czasie swojej przygody z Olympique Lyon do futbolisty przylgnęła bowiem łatka kogoś, kto doskonale czuje się w organizacyjnie mniejszych klubach, od których również wymaga się nieco mniej. W United, wielkiej piłkarskiej firmie, która ma ogromny budżet i powinna w teorii rokrocznie walczyć o mistrzostwo, miał on nie dźwignąć presji. W Lyonie, który jest klubem ze znamienitą historią, ale z mniejszymi rzeszami kibiców, mniejszymi funduszami i mniejszymi nadziejami na to, że uda się przebić czołowe kluby (czy raczej jeden konkretny - PSG), z kolei zdawał się kwitnąć ze swoimi talentami. W końcu jednak przyszła propozycja, której nie sposób było odmówić - po gracza zgłosił się kolejny gigant: FC Barcelona. Wraz z wielkimi nadziejami dla Depay’a powrócił też jednak "stary znajomy" - czyli futbolowy pech. I wygląda na to, że osiągnięcie Everestu własnych marzeń znów może zakończyć się nieudaną próbą. Barcelońskie marzenie pana Depay'a W transferze Memphisa do "Blaugrany" ponownie nie było przypadku - znów ściągał go jego rodak, Ronald Koeman, który znał piłkarza doskonale z reprezentacji Holandii, a może nawet i obserwował go uważniej za naprawdę dawnych czasów, gdy ten występował wciąż w juniorskich drużynach PSV Eidnhoven. Depay stał się elementem naprawdę ciekawego okienka, bowiem razem z nim w Katalonii znalazł się Sergio Aguero, Emerson Royal i Eric Garcia - i tylko ostatni z wymienionych wciąż jest w klubie, bo Emerson błyskawicznie, po dwóch miesiącach, odszedł do Tottenhamu, a słynny "Kun" z powodu problemów zdrowotnych musiał przedwcześnie zawiesić buty na kołku. Depay znalazł się więc w przeciętnie, koniec końców, wzmocnionej przez lato drużynie, która do tego popadała coraz mocniej w spiralę finansowych strat, a atmosfera w klubie była cokolwiek nieciekawa - prezes Joan Laporta miał z miesiąca na miesiąc coraz większą ochotę pożegnać Koemana, a ten wynikami i postawą drużyny nie dawał zbytnio kontrargumentów, które pozwalałyby mu zachować posadę. Memphis dograł kampanię 2021/2022 pod wodzą Xaviego Hernandeza, który niemal awaryjnie był ściągany w listopadzie z bliskowschodniego Al Sadd i... zupełnie zmienił oblicze "Barcy". Z ekipy będącej w kompletnej rozsypce stworzył na nowo kolektyw, który co prawda miał już nie za wielkie szanse na przegonienie Realu Madryt w wyścigu o mistrzostwo, ale który mógł spokojnie jeszcze nieco postraszyć "Królewskich". Tymczasem zimą do Barcelony przybył Pierre-Emerick Aubameyang - człowiek zupełnie skonfliktowany z londyńskim Arsenalem, który w "Blaugranie" odżył. To, jak się zdaje, była pierwsza jaskółka, która tak wyraźnie zapowiedziała pogorszenie się sytuacji Holendra. Choć trzeba przyznać, że historia już wcześniej toczyła się kołem... Hernandez bowiem nie okazał się tak wielkim entuzjastą Memphisa jak Koeman - początkowo dawał mu grać od pierwszego do ostatniego gwizdka, ale seria kontuzji, transfer Gabończyka i ogólnym brak rytmu meczowego u Depay’a sprawił, że nie był już tak ważnym elementem całej barcelońskiej układanki na koniec sezonu. 13 bramek i dwie asysty - nie tak tragicznie, zważywszy na wszystkie zawirowania, ale czy na tyle dobrze, by dalej móc grać na Camp Nou w kolejnej kampanii? Oczekiwania wobec piłkarza były, jak się zdaje, zdecydowanie większe, ale może mógłby on spać spokojniej, gdyby nie wydarzenia z ostatnich tygodni - a przede wszystkim transfer Roberta Lewandowskiego. Co to tak naprawdę zmienia? Lewandowski w Barcelonie to Memphis poza Barceloną? W ataku "Barcy" robi się już naprawdę ciasno. Depay jeszcze za Koemana był bardzo często wystawiany na "dziewiątce" (taki zresztą numer nosi na koszulce), kiedy z kolei przyszedł "Auba" często wracał na lewe skrzydło. Z Polakiem w składzie może dojść do zupełnego przemodelowania formacji ofensywnej - środkowym napastnikiem na pewno będzie "Lewy", a jeśli nie on, to na jego miejsce w pierwszej kolejności wskoczy Gabończyk. Prawa flanka jest szczelnie obsadzona - nie dość, że Ousmane Dembele jednak został na dłużej w klubie, to jeszcze udało się zakontraktować z Leeds United Raphinhę. Obaj mogą przy tym przenieść się i na lewą część placu gry, tak jak i Aubameyang. A jest jeszcze Ansu Fati, który - o ile jest zdrowy - jest oczkiem w głowie całej Barcelony. Następuje zasadnicze pytanie: czy Memphis w takim przypadku absolutnie niezbędny? Wszystkie znaki na niebie i ziemi zdają się wskazywać, że jednak nie - i nawet w sposób symboliczny Holender jest wyganiany z klubu, bo prasa już odbiera mu numer dziewięć na rzecz Lewandowskiego, który z tej cyfry zdołał zrobić już przez lata kariery swój znak rozpoznawczy, element marketingowego "ja". Czy przenosiny... no właśnie, "RL9" to huragan, który porwie ze sobą Memphisa? A jeśli tak - to co wówczas? Medialne doniesienia łączą go chociażby z Tottenhamem - i to zdaje się być najciekawszym obecnie wątkiem, bo to klub jak się zdaje skrojony pod piłkarza - w szerokiej europejskiej czołówce, ale jednak nie będący obecnie futbolowym potentatem na miarę chociażby City czy Liverpoolu. Nazywanie "Kogutów" kimś w rodzaju "angielskiego Lyonu" mogłoby być pewnym przeszarżowaniem, ale w kontekście bohatera tekstu ma to pewien sens. Gdyby ta opcja nie wypaliła, to w odwodzie mają być jeszcze Juventus czy Inter - i pada kolejne pytanie: czy to jest właściwa półka na teraz? Pech - do trenerów, kontuzji, braku szans - musi się kiedyś skończyć. A 28-letni Depay cały czas może sporo wycisnąć ze swojej kariery.