Mallorca przewlekle chorowała od dawna. Złotą erę klubu z Balearów z przełomu wieków zakończył okres marnowania potencjału drużyny przez nieudolne zarządzanie. Pomimo obiecującego początku, bezkonkurencyjny w dziedzinie psucia klubu okazał się prezydent Vicente Grande. Gigantyczne premie dla współpracowników, wydatki przewyższające wpływy; zmaltretowany budżet szybko wymknął się spod kontroli i wiódł własny żywot. Na kredyt. Nadchodziły wyjątkowo chude lata. Zaklęć na ratunek finansów nie musiał Grande szukać w księgach starożytnych czarnoksiężników, znalazł o wiele łatwiejszy przepis - rabunkową politykę kadrową. Nie było piłkarzy nie na sprzedaż, "Los Rojinegros" z rozmachem handlowali "żywcem". Przez trzy ostatnie lata Mallorca dokonywała samowypatroszenia solidnej drużyny. Podcinała żyły, wypruwała płuca, wyrywała kręgosłup zespołu. Pod nóż poszli tacy piłkarze jak Dani Guiza, Jonas Guttierrez, Ariel Ibagaza, Fernando Navarro, Borja Valero, Miguel Moya, Juan Arango. Po serii takich operacji, z których każda powinna kończyć się gwałtowną śmiercią, trener Gregorio Manzano ożywiał zespół ludźmi z łapanki - upychając do kadry kogo tylko mógł. Prowizorka nie mogła wiecznie się sprawdzać. Wypożyczani piłkarze odchodzili po roku i znów trzeba było żebrać o darmowych następców. To niewytłumaczalne, ale mimo cyklicznej wymiany połowy pierwszego składu, Mallorca z upiorną żywotnością odradzała się każdego roku. Mało tego - wyniki rosły. Zalew finansowych nieszczęść nie utopił ambicji podopiecznych Gregorio Manzano. Nieopłacani przez pracodawcę, osiągnęli najlepszy wynik od siedmiu sezonów - do ostatnich sekund walczyli o grę w Lidze Mistrzów. Decydująca minuta W rozgrywanej o jednej porze ostatniej kolejce Mallorca ograła Espanyol, kończąc mecz kilka minut wcześniej od zmagań Almerii z Sevillą, której wygrana dawała awans do Ligi Mistrzów. Piłkarze i kibice Mallorki z własnego stadionu śledzili losy rywali, wspólnie przeżywając dramat. W doliczonym czasie 20-letni Rodri, chwilę po wejściu na boisko, ciosem karate wpakował piłkę do siatki. Grając w dziesiątkę - Alvaro Negredo naubliżał arbitrowi i przedwcześnie zszedł do szatni - Sevilla pokonała gospodarzy 3-2, choć długo rozpaczliwie murowała bramkę. Piąte miejsce dla Mallorki i tak było wielką niespodzianką. Fachowcy wróżyli wyspiarzom morderczy bój o utrzymanie, a nie walkę o europejskie puchary. Finezyjną grę Mallorki z sezonu 2007/08, z Jonasem, Guizą i Ibagazą w składzie, można było chłonąć z rozdziawioną paszczą. Rok później olśniewali Jurado i Aduriz. W minionym sezonie mniej było koncertowej gry, ale łatwość przechodzenia pod bramkę rywala - jakiegokolwiek rywala - mogła oszałamiać. O sukcesach zadecydowało piętnaście zwycięstw na Ono Estadi. Tylko Real i Barca częściej wygrywały na swoim terenie. Długo wyczekiwany ratunek Wyrok na klub zapadł 9 czerwca, z woli samego właściciela i dyrektora naczelnego, Mateu Alemany'ego. Dzięki zgromadzeniu wierzycieli, Mallorca zyska czas na spłatę swoich długów, 70 mln. euro, ale za cenę ograniczenia autonomii - władzę dostanie zarząd komisaryczny, choć zapewnia dość liberalną politykę. Dał już zielone światło na pierwszy transfer - wypożyczony przed rokiem Felipe Mattoni za milion euro zostanie w klubie na dłużej. Mallorca, tonąca w bagnie finansowych problemów, przez lata śmierdziała inwestorom. Pośredniczyć próbował Joan Laporta, prezydent Barcelony, prywatnie prawnik i biznesmen, ale nie znalazł kupca na Bliskim Wschodzie. Inwestować chciała rodzina Mingaro Asensio, ale w ostatniej chwili wycofała się z transakcji. Podobnie jak Paul Davidson, brytyjski przedsiębiorca. Alemany nie chciał powielać błędów Grande, swojego poprzednika, i oświadczył, że sprzeda klub tylko ludziom godnym zaufania. Tych przyprowadził Lorenzo Serra Ferrer, były trener Mallorki i Barcelony. Od wczoraj - szef Mallorki. Stoją za nim lokalni inwestorzy, m.in. rodzina Nadalów, słynna dzięki tenisiście - Rafaelu i legendzie Barcelony - Miguelu Angelu. Połączonymi siłami mają wyprowadzić klub na prostą. Batalia o Ligę Europy Pomimo wyszarpaniu wyników w uczciwej rywalizacji, Mallorki może zabraknąć w europejskich pucharach. Batalia o grę w Lidze Europy przeniosła się z boisk do gabinetów urzędników. UEFA, podjudzana przez Villarreal, ostrzący sobie zęby na miejsce po "Los Bermellones", rozważa wstrzymanie Mallorce licencji. Pretekstem jest 33. artykuł regulaminu UEFA, zgodnie z którym federacja może odmówić licencji klubowi przejętemu przez komisaryczny zarząd. Niewielu obchodzi, że zastrzyk gotówki z gry w pucharach pomógłby wcześniej spłacić wierzycieli. Działacze UEFA ostatecznie umyli ręce, decyzję ma podjąć hiszpański związek piłki nożnej. "Wszystko w rękach Villara" - drży dziennik "Ultima Hora". Wszechwładnego Angela Marii Villara, wieloletniego szef Królewskiej Federacji. W 2005 roku bliski był odejścia, ale pokonał opozycyjną platformę "Federacja dla każdego". Przewodził jej Mateu Alemany Font, który zakończył pierwszy okres prezydentury w Mallorce, by stanąć na czele związku. Lepszej okazji do osobistej zemsty Villar mieć nie będzie... Łukasz Kwiatek