Kipiący furią Jose Mourinho sklasyfikował porażkę z Getafe jako zasłużoną, choć nie do zaakceptowania. Tak myśli każdy trener, który wie, że jego drużyna zagrała o dwie klasy poniżej swoich normalnych możliwości. "Królewscy" powtórzyli grzechy z pierwszej kolejki, kiedy gol Gonzalo Higuaina dał im prowadzenie z Valencią, a potem po rzucie wolnym stracili bramkę i ...głowę. W trzech oficjalnych meczach tego sezonu najlepszy bramkarz świata Iker Casillas przepuszczał piłkę do siatki sześciokrotnie! Dla Mourinho to skandal, którego nie może usprawiedliwiać nawet nieobecność Pepe. Miał być kolejny krok naprzód Różnica między pierwszym i drugim sezonem Mourinho na ławce Realu Madryt była bardzo znacząca. W minionym sezonie "Królewscy" przerwali trzyletnią hegemonię Barcelony bijąc w Primera Division wszystkie rekordy (100 pkt, 121 goli). Kibice z Madrytu byli pewni, że w trzecim sezonie najlepszy trener na świecie zrobi z drużyną kolejny krok, wyrywając z ich serc ostatnią zadrę, którą była porażka z Bayernem w półfinale Champions League. Gracze Mourinho snujący wielkie plany o podboju Europy, zostali "ostudzeni" przez hiszpańskich średniaków z pozoru niedorastających im nawet do pięt. Sprezentowane punkty I o to właśnie wścieka się Mourinho. Mecz można przegrać, ale nie można go oddać. Tymczasem Real, z całym szacunkiem dla Valencii i Getafe, sprezentował im punkty. Do niedawna drużyny prowadzone przez Portugalczyka słynęły z tego, że gdy pierwsze zadały cios, były już dla rywali nieosiągalne, w tym sezonie Real prowadził w każdym z trzech spotkań oficjalnych. Także w Superpucharze Hiszpanii na Camp Nou. Skończyło się na dwóch porażkach i jednym remisie. Mourinho uważa, że to brak koncentracji i zapewne ma rację. Choć gołym okiem widać, że Cristiano Ronaldo jest daleki od formy. Po dwóch kolejkach ma cztery gole straty do Leo Messiego w wyścigu po tytuł króla strzelców, a Real traci 5 pkt do Barcelony. Już na starcie rozgrywek "Królewscy" zrobili wszystko, by wywołać entuzjazm w obozie największego z rywali. Być może jednak to zapowiedź zmian w Primera Division? Może w tym sezonie oba kolosy będą wygrywały z większymi kłopotami? Niedawno liga hiszpańska wyprzedziła angielską i zajęła miejsce na szczycie w rankingu UEFA. Nie wypada, by wciąż dzieliła się na dwie części: niedoścignioną dwójkę i człapiącą resztę. Z drugiej jednak strony przed rokiem, także na początku rozgrywek Real zanotował stratę 5 pkt w dwóch kolejkach (porażka z Levante i remis w Santander), a jednak w dalszej części sezonu okazał się nietykalny. Piłkarze mogli zlekceważyć rywali Nietrudno uwierzyć, że piłkarze Realu, którym tysiące fanów wbijało do głów, iż w trzecim roku pracy z najlepszym trenerem na świecie są skazani na odzyskanie nr 1 w Europie, zlekceważyli start Primera Division. Barcelona nie zagrała w Pampelunie dobrego meczu, też jest daleka od szczytu formy, ale pod względem motywacji bije na razie Real na głowę. Na szczęście dla "Królewskich", okazja do rewanżu zdarza się natychmiast. W środę podejmują Katalończyków w rewanżowym spotkaniu Superpucharu Hiszpanii. Najskromniejsze zwycięstwo 1-0, lub 2-1 da im trofeum i przekonanie, że nie przestali być wielką drużyną. Mają szansę tego dokonać na Santiago Bernabeu, przed swoimi fanami, gdzie z Barcą nie wygrali od przeszło czterech lat. Dariusz Wołowski <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2378258">Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego</a>