Zobacz wyniki, strzelców bramek i terminarz Pucharu Króla Dyskutuj na forum, czy to już koniec wielkiej Barcy? "To już nie jest przypadek" - przyznaje barceloński "Sport". "To, co się stało dzisiaj, zmusza nas do innego podejścia do rewanżu z Milanem" - stwierdza Jordi Roura, a więc nawet sami Katalończycy nie mają wątpliwości, że klasyczny model tiki-taki w obecnym wydaniu się wyczerpał. Barca gra wolno, przewidywalnie, monotonnie i, co chyba najbardziej dotkliwe, naiwnie. Katalończycy są tak zapatrzeni w to, co robią, że nie dopuszczają do siebie wiedzy na temat rywala. Po pierwszym starciu z Realem na Santiago Bernabeu w półfinale Copa del Rey mieli niezły wynik 1-1. Wiedzieli, że na Camp Nou "Królewscy" będą szukać okazji do wykorzystania swojej najsilniejszej broni - szybkiego ataku. Mimo wszystko dopuścili do klasycznych kontr przy dwóch golach Cristiano Ronaldo. Barca zagrała dokładnie tak, jak chciał Jose Mourinho. Jeśli mecz z Realem miał być ostatecznym testem na stan, w jakim znajduje się barceloński zespół, to wypadł on koszmarnie. Po klęsce w Mediolanie w Champions League przed tygodniem, Katalończycy szukali usprawiedliwienia w słabszym dniu, stanie murawy i przypadkowo straconym golu na 0-1. Wczoraj na Camp Nou wymówek nie było. Grali u siebie, przed 90 tys fanów, w najsilniejszym składzie, a każda ze straconych bramek był zasługą przeciwnika i ich samych. Messi po raz kolejny szamotał się w gąszczu nóg rywali, czując się zapewne niczym zamknięty w klatce. Tymczasem po drugiej stronie boiska szalał Ronaldo mający dla swoich wyczynów tyle miejsca, ile zapragnął. Xavi z Iniestą nie potrafili stworzyć Argentyńczykowi nawet namiastki okazji do zdobycia gola, Portugalczyk kreował je czasem w pojedynkę. Nigdy wcześniej porównanie dwóch dyżurnych kandydatów do Złotej Piłki nie wypadło tak zdecydowanie na korzyść gwiazdy Realu Madryt. "On jest najlepszy na świecie" - powiedział o Ronaldo Sergio Ramos i tym razem wielbiciele Messiego nie mieli żadnych argumentów na obalenie tej tezy. Trudno choćby wyobrazić sobie sytuację, że w styczniu 2014 roku Argentyńczyk odbiera Złotą Piłkę po raz piąty. Barcelonę czeka teraz podróż w nieznane. Czyli fundamentalna debata nad sposobem gry, który w ostatnich latach przyniósł jej sukcesy spektakularne i nienotowane. Ten styl został jednak rozszyfrowany, Jose Mourinho i inni rywale stworzyli na niego antidotum, co wcześniej, czy później stać się musiało. Potrzebne są, co najmniej korekty, lub wręcz rewolucyjne zmiany. Barca jest wystarczająco silna kadrowo, by na szczyt wrócić. Wszystkie czołowe drużyny Europy mogą grać na kilka sposobów. Barca ciągle tak samo, więc jej dawna nieprzewidywalność wynikająca z szybkości, wyobraźni i techniki (gra w trójkątach), się wyczerpała. Zaledwie kilkanaście dni temu Mirosław Trzeciak postawił tezę, że sensacją będzie zwycięstwo w Champions League kogo innego niż drużyny Tito Vilanovy. Dziś o sensację zdaje się ocierać perspektywa awansu Barcy do ćwierćfinału. Porażka z Realem na Camp Nou wydaje się końcem ery, za dwa tygodnie Milan może przypieczętować go ostatecznie. Przekonamy się wtedy, czy wspominając o nowym planie na rewanż z mediolańczykami, Roura miał na myśli coś konkretnego? Co wczorajsze zwycięstwo daje Realowi? Poza wielką satysfakcją w dwa lata i trzy miesiące po klęsce 0-5 w tym samym miejscu. "Real upokorzył Barcelonę" - pisze "Marca". Tylko, co z tego wynika, przecież Puchar Króla nie był dla "Królewskich" celem nr 1 na ten sezon. "Wygrana na Camp Nou daje nam wielkiego, motywacyjnego kopa przed wyprawą na Old Trafford" - mówi Ronaldo. Tam czeka jednak rywal zupełnie inny (znacznie trudniejszy). Manchester z pewnością będzie umiał zamurować dostęp do bramki Davida de Gei. Nie pozostawi Ronaldo i Di Marii nadmiaru wolnych przestrzeni. Tymczasem wiele meczów tego sezonu pokazało, że "Królewscy" nienawidzą i nie potrafią grać w ataku pozycyjnym. Szamoczą się w nim i plączą. Wydaje się więc, że zwycięstwo na Camp Nou ma się nijak do czekającego Real już za sześć dni meczu sezonu. Gdyby się jednak udało przeskoczyć lidera Premier League, "Królewscy" wróciliby do grona faworytów Champions League. I marzenie o 10. Pucharze Europy stałoby się znowu realne. Historia rozgrywek pełna jest przypadków drużyn, które zdobywały najcenniejsze klubowe trofeum, nie odgrywając w krajowych ligach żadnej roli. Tak było z Realem w 2000. roku, tak samo z Chelsea zaledwie osiem miesięcy temu. Zespół Mourinho jest lepszy niż drużyna Roberto di Matteo i równie mocno zdeterminowany. Autor: Dariusz Wołowski Porozmawiaj o artykule na blogu Darka Wołowskiego