"Ostatnio dostałem SMS-a od trenera z Concordii Knurów: "Jurek, to nie sen, to rzeczywistość. Jesteś w Madrycie". W końcu i do mnie to dotarło. Gdy pierwszy raz usłyszałem, że mogę grać w Realu, pomyślałem sobie, że to jakiś żart. Pytałem znajomych, co by zrobili na moim miejscu, i większość odpowiadała: "Idź tam!". Prawda jest taka, że propozycje z innych klubów nie miały szans" - powiedział Dudek. "Przez ostatni rok w Liverpoolu byłem zmęczony, musiałem się zmuszać do treningów. Już miałem dość sytuacji, że ciągle musiałem coś udowadniać, a nic z tego nie wynikało. Teraz zmieniłem otoczenie i czuję się dużo lepiej. Mogę powiedzieć, że jestem zmobilizowany na 100 procent. Ktoś ostatnio powiedział mi, że kluby trzeba zmieniać co pięć lat. Bo dwa lata walczysz o pozycję, przez kolejne dwa jedziesz na opinii, a w piątym roku przychodzi kryzys i trzeba szybko uciekać. Ja tak miałem w Feyenoordzie i w Liverpoolu. Tyle, że w Anglii byłem sześć lat". "W zespole aż roi się od gwiazd. Jednak nie zauważyłem u nikogo żadnych objawów gwiazdorstwa. Gdy tylko pojawiłem się w szatni, od razu podszedł do mnie Mahamadou Diarra, który kiedyś grał w holenderskim Vitesse Arnhem. Powitał mnie słowami: "Cześć, ja słabo mówię po holendersku". Wesołą grupę stanowią Brazylijczycy" - relacjonuje Jerzy Dudek.