Po losowaniu Copa del Rey piłkarze Herculesa szczerzyli zęby jak w reklamie pasty do zębów. Piłkarze, działacze i dziennikarze oglądali ceremonię na żywo na stadionie, a gdy wszystko było jasne, zapanowała euforia jakby klub właśnie sięgnął po trofeum, a nie grał dopiero w 1/16. Oficjalna strona Herculesa napisała krótko: "Fortuna nam dopisała". Porównując z polską ligą, ten mecz zapowiadał się jak potyczka GKS-u Bełchatów z Legią Warszawa. Gospodarz niedawno grał w Ekstraklasie, ale dziś tuła się po trzecim poziomie rozgrywek i do lat świetności na razie próbuje tylko nawiązać. W Hiszpanii mistrz kraju budzi jednak nieporównywalnie większe emocje, bo Leo Messi to nie Nemanja Nikolić, Luis Suarez nie jest Aleksandarem Prijoviciem, a Gerarda Pique tylko pozycją na boisku można porównywać z Michałem Pazdanem. W Alicante szybko zaczęło się też zliczanie setek tysięcy euro jakie klub zarobi na przyjeździe Barcelony. A pieniądze Herculesowi są potrzebne, bo drużyna marzy o awansie (obecnie zajmuje szóste miejsce), ale jej najdroższy zawodnik - obrońca Albert Dalmau - przez portal Transfermarkt wyceniany jest na 300 tys. euro. To tyle, ile Messi zarabia w niespełna trzy dni... Bilety na mecz z wielką Barceloną? Najpierw oczywiście sprzedaż dla karnetowiczów, później reszta chętnych. Ceny od 200 do 400 zł. Dla borykających się z kryzysem Hiszpanów okazało się to jednak trochę za dużo, bo na blisko 30-tysięczny stadion przyszło niewiele ponad 20 tys. ludzi. A byłoby pewnie jeszcze mniej, gdy trener Luis Enrique podał skład wcześniej, a nie dopiero w dniu meczu. W Barcelonie zabrakło bowiem największych gwiazd, więc kapitanem został Rafinha, a oprócz niego zwykły kibic futbolu skojarzyłby może jeszcze z pięć nazwisk. Mimo to, scenariusz meczu nie zaskoczył. Barcelona grała szybciej, płynniej, choć po niektórych błędach Katalończyków zaczerwieniłby się nawet trzecioligowiec z Alicante. Za to Hercules tak czekał na każdą okazję, że Omgba zdecydował się na strzał z pierwszej piłki z... ponad czterdziestu metrów. Po tym uderzeniu pomocnik Herculesa najchętniej zapadłby się pod ziemię, by nie słyszeć śmiechu trybun. Zresztą hiszpańscy kibice to zupełnie inna historia. Godzinę przed meczem na trybunach jest ich raptem kilkuset, a na swoje miejsce wciskają się równo z gwizdkiem sędziego. Dopingują od wielkiego dzwonu, ale podczas meczu z Barceloną tysiące okrzyków było słychać, gdy tylko Hercules zbliżał się pod pole karne. W efekcie, pierwsza połowa skończyła się uderzeniem z rzutu wolnego Paco Alcacera i dwiema kontrami Alicante, które można by uznać za groźne, gdyby gospodarzy w trakcie ich wyprowadzania nie zjadły nerwy. Drugą część odważniej zaczął Hercules i stało się - zdobył bramkę! Dośrodkowanie jednego z graczy gospodarzy przeszło przez całe pole karne, co tak zaskoczyło Davida Mainza, że piłkę do bramki wepchnął... brzuchem. Hercules prowadził jednak tylko sześć minut, bo wtedy z blisko 30 metrów precyzyjnie przymierzył Alena i było 1-1. I wtedy znów zaskoczyli kibice, bo z tego gola cieszyło się co najmniej kilka tysięcy osób zasiadających na trybunach. To pewnie ci, którzy całą Primera Division sprowadzają do pojedynków Barcelony z Realem Madryt. Do końca przewagę mieli już goście, choć i fani gospodarzy kilka razy złapali się za głowy. Po ostatnim gwizdku gracze Herculesa podnieśli jednak ręce w górę, bo dla wielu remis z Barceloną może być największym osiągnięciem w życiu. Barcelonę w sobotę czeka wielki mecz z Realem Madryt, a rewanż z Herculesem zagra 21 grudnia. Z Alicante Piotr Jawor Hercules Alicante - FC Barcelona 1-1 (0-0) Bramki: 1-0 Mainz (52.), 1-1 Alena (58.). Hercules: Buigues - Dalmau, Roman, Rojas, Pena - Ingles, Omgba - Gaspar (71. Flores), Espinoza, Salinas (71. Minano) - Mainz (79. Berrocal). Barcelona: Cillessen - Vidal, Lopez, Umtiti (69. Nili), Digne - Denis Suarez, Alena (76. Cardona), Rafinha - Carbonell (69. Gomes), Alcacer, Turan.