Jose Mourinho posiada dar zmieniania rzeczy małych w wielkie, czegokolwiek się dotknie, nie może to umknąć uwagi powszechnej. Przed pucharowym meczem Realu Madryt pozwolił sobie na uwagę pod adresem trenera drużyny rezerw ("Castilla"), z czego wzięła się kilkudniowa debata w mediach na temat wychowanków klubu z Santiago Bernabeu. Real wydaje na szkółkę piłkarską "La Fabrica" 15 mln euro rocznie, tymczasem z jej absolwentów korzystają przede wszystkim rywale w całej Europie. Kupiony przez Chelsea za 28 mln euro Juan Mata, czy sprowadzony do Manchesteru City za 20 mln Javi Garcia to dziś najgorętsze nazwiska graczy pochodzących z "La Fabrica". Oczywiście Real na nich nie zarobił, bo pierwszy nie mając szansy na grę w królewskiej drużynie przeniósł się do Valencii, drugi do Premier League trafił z Benfiki. Wychowankami Realu są też dwaj napastnicy reprezentacji Hiszpanii Roberto Soldado (Valencia) i Alvaro Negredo (Sevilla), a także prawy obrońca Juanfran z Atletico. Ostatniego lata dwóch młodych, zdolnych graczy z "La Fabrica" Carvajal i Joselu przeniosło się do Bundesligi robiąc dziś karierę w Bayerze Leverkusen i Hoffenheim. Wychowankowie Realu są rozsiani po całym świecie. W klubach Primera Division gra ich cała armia, dotarli nie tylko do Premier League, Bundesligi i Serie A, ale też ligi belgijskiej, greckiej, meksykańskiej i rosyjskiej. Występy dobijającego do emerytury Raula Gonzaleza w Katarze to zupełnie oddzielna historia, po likwidacji sekcji młodzieżowych w Atletico Madryt napastnik trafił do Realu, którego symbolem pozostanie na zawsze. Kibice z Santiago Bernabeu zachodzą w głowę,: dlaczego taki fenomen jak Raul, czy Iker Casillas trafia się tak rzadko? Wychowankowie klubu opowiadają, że przebicie się do pierwszej drużyny kosztuje masę cierpliwości i wysiłku. W 2009 roku wyzwanie podjął Esteban Granero, który po grze w Castilli dwa lata spędził w Getafe. Spisywał się znakomicie, więc wydawało się, że może stać się ważnym piłkarzem dla "Królewskich". Był na Bernabeu trzy sezony, w każdym kolejnym grał mniej, by latem wylądować w Queens Park Rangers. Tam jest pomocnikiem podstawowej jedenastki. Można postawić pytanie, kto z wymienionych tu graczy miał talent i umiejętności pozwalające mu rywalizować z Xabim Alonso, Khedirą, Oezilem, czy Modriciem? Na pewno Juan Mata, ale nikt więcej. To samo dotyczy napastników: Soldado i Negredo mieliby marne widoki w rywalizacji z Higuainem, Ronaldem i Benzemą. Ewidentną pomyłką Realu był Samuel Eto’o, który do "La Fabrica" trafił w wieku 15 lat, więc też jest uznawany za wychowanka "Królewskich". Takie błędy w ocenie skali talentu piłkarza zdarzają się także w innych wielkich klubach. Mourinho wie, skąd się biorą kłopoty "La Fabrica". Prowadzona przez Alberto Torila drużyna Castilli gra zupełnie innym systemem niż pierwszy zespół. Stąd kilku młodych-zdolnych graczy występuje na co dzień na innych pozycjach, niż widzi ich Portugalczyk. Utrudnia to awans z rezerw do pierwszej drużyny. Oczywiście prasa hiszpańska natychmiast zaczęła rozpisywać się na temat konfliktu Mourinha z Torilem. Podobno ten drugi nie wykonał kiedyś polecenia Portugalczyka, więc "Mou" usunął go potem z treningu pierwszego zespołu. Odtąd obaj trenerzy ograniczają kontakty do minimum. Dziennik "El Pais" doniósł nawet, że bałagan w Castilli datuje się od 2003 roku, kiedy z klubu odszedł Vicente del Bosque. "La Fabrica" miała od tamtej pory aż pięciu dyrektorów i każdy z nich działał po swojemu. Były trener "Królewskich" Bernd Schuster zareagował na całą tą debatę pustym śmiechem. Zasugerował, że wszyscy w Madrycie są hipokrytami, jeśli chodzi o stosunek do absolwentów "La Fabrica". "W tym klubie zwycięstwo liczy się za wszelką cenę, nikt nie będzie rozliczał Mourinho z liczby wychowanków wprowadzonych do pierwszej drużyny, ale z ilości zdobytych trofeów" - powiedział. Faktycznie Portugalczyk korzysta z graczy Castilli incydentalnie, kiedy przez kontuzje z gry wypadło mu trzech bocznych obrońców, wolał przekwalifikować Michaela Essiena, a nie postawić na któregoś z wychowanków. Nikt z kibiców, lub dziennikarzy nie powiedział słowa krytyki pod adresem "Mou", dopóki Real nie przegrał z Borussią Dortmund w Champions League. Dopiero wtedy wybuchła debata, że weteran z Ghany nie nadaje się na bocznego obrońcę. Kibice Realu żądają, by Mourinho wprowadzał wychowanków do pierwszej drużyny i z nimi wygrywał. Tak jak w meczu Pucharu Króla, gdzie rywalem był trzecioligowy CD Alcoyano, z którym powinna poradzić sobie występująca o klasę wyżej Castilla. Czy Primera Division, a szczególnie Champions League to nie są za wysokie progi dla królewskiej młodzieży? Czy "Mou" podejmie ryzyko sprawdzenia tej tezy? Słowa Mourinho zwróciły uwagę na problem wychowanków. Jeśli nic się nie zmieni, Real wciąż będzie produkował piłkarzy dla innych. Kto bogatemu zabroni? Florentino Pereza stać na to, by kupić kolejnych wielkich graczy z zagranicy. Dawno już porzucił koncepcję "Zidanes i Pavones", według której wielkie gwiazdy sprowadzane do klubu za ciężkie miliony miały być wspierane przez domową produkcję. Francisco Pavon odchodził z Realu do Saragossy nie, jako synonim jakości "La Fabrica", ale raczej wychowanek, którego przerosły wyzwania w pierwszej drużynie. Kiedy patrzy się na klasyfikację hiszpańskich klubów ułożoną według roli, jaką odgrywają w nich w tym sezonie wychowankowie, Real wcale nie jest na szarym końcu. Zajmuje 10. pozycję w Primera Division przed Mallorką, Valladolid, Valencią, Levante, Rayo, Saragossą, Malagą, Deportivo i Getafe. W tych klubach większą rolę odgrywają z kolei chłopaki z "La Fabrica" niż miejscowa młodzież. Kryzys gospodarczy sprawia, że Hiszpanie jeszcze mocniej stawiają na wychowanków. I to nie tylko Baskowie z Athletic i Realu Sociedad, ale także Barcelona, Celta, Betis, Atletico i Espanyol. To z pewnością leży u podstaw niewiarygodnej pozycji drużyny narodowej. Być może więc kryzys zamiast osłabiać futbol hiszpański, paradoksalnie go wzmocni? Trudno odnosić sukcesy na każdym polu. Florentino Perez zmienił Real w najlepiej prosperujące przedsiębiorstwo futbolowe. Kibice na całym świecie kupują koszulki wielkich gwiazd, ale co jakiś czas przypominają sobie, że w głównych rolach chcieliby widzieć wychowanków klubu. Prawdziwe rozdwojenie jaźni. Oczywiście królewski klub mógłby nauczyć się lepiej zarabiać na wychowankach, ale musiałby ich gdzieś wypromować, a o to trudno, jeśli nie da się im szansy w pierwszej drużynie. Za gracza Castilli nikt nie zapłaci milinów. Jeśli wychowanek "La Fabrica" chce się wspiąć na szczyty, musi wybrać drogę okrężną, taką jak Mata: czyli przez Valencię do Chelsea. Trzeba być fenomenem, żeby przeskoczyć kilka szczebli kariery dzielących Castillę od pierwszej drużyny "Królewskich". Dziś nawet Raul mógłby tego nie dokonać, jemu udało się to przed nastaniem galaktycznej ery. Anegdota przytoczona parę lat temu przez barceloński "Sport" mówi, że kiedy występujący w Albacete Andres Iniesta zaczął zwracać uwagę nieprzeciętnym talentem, do wyścigu po niego stanęła "La Masia" i "La Fabrica". Decyzję na korzyść przenosin do Katalonii podjęła ponoć matka gracza, w Madrycie zraziła ją lokalizacja internatu położonego niedaleko agencji towarzyskiej. Nie wiem ile w tym prawdy. Oczywiste jest, że Iniesta nie był od dzieciństwa zakochany w Barcy, w 1991 roku, gdy miał siedem lat, klub z Katalonii bardzo mu się naraził bijąc Albacete 6-0. Wtedy Andres zaczął opowiadać wszystkim, że kibicuje Realowi Madryt. Wspominał o tym w książce: "Rok w raju" tłumacząc oczywiście, że złość na Barcę szybko mu przeszła. Dziś mówi, że czuje się Katalończykiem. Z pewnością "La Masia" dała mu wiele. Czy byłby teraz nr 1 w Europie, gdyby w 1996 roku matka wysłała go do "La Fabrica"? Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim