Kilkanaście dni po tym, jak Alex Ferguson ogłosił rozstanie z ławką trenerską Manchesteru United po blisko 27 latach, Jose Mourinho odchodzi z Realu Madryt. Portugalczyk pracował w stolicy Hiszpanii trzy sezony, jak przystało na człowieka do zadań specjalnych. Jeśli za jego misję uznamy "dopadnięcie" Barcelony i przełamanie sześciu lat, w których każdy, kto chciał eliminował Real w 1/8 finału Champions League, można uznać ją za spełnioną. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że rozstanie najbogatszego klubu świata z najbardziej medialnym trenerem to efektem frustracji, a nie satysfakcji. 60 mln euro to niezbyt wygórowana kwota Kosztował królewski klub 18 mln euro odszkodowania wypłaconych Interowi Mediolan, plus po 14 mln pensji za każdy z trzech sezonów. W sumie daje to kwotę 60 mln euro, niezbyt wygórowaną jak na efekt medialny wywołany przez "Mou". Gdyby nie gole Cristiano Ronaldo, Real byłby w tym czasie teatrem jednego aktora. Można odnieść wrażenie, że jak na skromny efekt sportowy (trzy trofea), Portugalczyk rozsławił najbardziej utytułowany klub w sposób nieosiągalny dla nikogo innego. Mourinho jątrzył, mącił, szokował i polaryzował uwagę wszystkich wokół siebie. Kibice "Królewskich" mieli nieustanne przedstawienie, niezależnie od tego, czy drużyna wygrywała czy nie. Każda konferencja prasowa niosła ze sobą coś nowego, rzadko kończyło się na zwyczajowym "ble, ble, ble". Wskrzeszenie debaty na temat senorio (etos klubu dżentelmenów - przyp. red.), lub roli ikon takich jak Iker Casillas, czy Jorge Valdano bez Mourinho nigdy by się nie wydarzyło. Portugalczyk definiował wszystko od nowa, po swojemu, niezależnie, czy się to komuś podobało, czy nie. Żaden trener nie owinął sobie tak mocno Florentino Pereza wokół palca. Z czasem sytuacja stała się jednak nieznośna. Dla obu stron. Prezes potrzebuje spokoju, Mourinho powrotu do stanu, w którym kibice znów dostrzegą w nim normalnego szkoleniowca, rozliczanego ze stylu gry zespołu i jego osiągnięć. Ostatnio zwolennicy i przeciwnicy trenera mieli sobie zbyt wiele do udowodnienia. Nawet Perez dostrzegł, że medialna presja na Mourinho przekroczyła wszystkie, dopuszczalne granice. Portugalczyk nie pozostawał jednak dłużny. Spektakl dobiegł końca, "Mou" wraca do Chelsea "Wyniki Mourinha są słabe, ale obraz klubu, który zostawia, jeszcze gorszy" - przekonywali przeciwnicy Portugalczyka. Zwolennicy twierdzą, że był jedynym zdolnym unieść ciężar pracy w tak ekstremalnych warunkach. Po przegranym finale Pucharu Króla wojna domowa w Realu niczemu już nie służyła. Gdyby Mourinho został, Perez musiałby wymienić co najmniej pół drużyny. To koszt przekraczający możliwości nawet najbogatszego klubu na Ziemi. Spektakl dobiegł końca. Niech każdy widz oceni, kto na nim wygrał? Niech też zada sobie pytanie, czy ocena Mourinho byłaby tak samo surowa, gdyby w 16. minucie rewanżu z Borussią Dortmund Mesut Oezil trafił piłką w bramkę? Dziś do sezonu bez poważnego trofeum - pierwszego w karierze Portugalczyka, da się dorobić najgorszą interpretację. Zdecydowały niuanse, czy też Mourinho dostał to, na co zapracował? "Mou" wraca na Wyspy, wraca do Chelsea - czyli spełnia swoje marzenia. W dodatku sam nie rzuca pracy w Madrycie, nie będzie więc musiał zapłacić przewidzianych w umowie 20 mln euro odszkodowania. Jeśli odbuduje potęgę drużyny ze Stamford Bridge, trzy lata w Madrycie potraktowane zostaną jako wyjątek od reguły. Real to w końcu klub wyjątkowy. Od dziś "Królewscy" muszą się martwić, by bez Mourinha wykonać krok do przodu. Przez co najmniej 12 miesięcy Portugalczyk i Real udowadniali sobie coś nawzajem, po rozstaniu ten proces nie ustanie, a być może jeszcze się nasili. Jedno nie ulega kwestii: biografia Mourinha obejmująca trzy minione lata, zostanie kiedyś bestsellerem. Autor: Dariusz Wołowski <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2700130" target="_blank">Porozmawiaj o artykule na blogu Darka Wołowskiego</a>