Zbigniew Czyż, Interia: Każdego dnia słyszymy o bardzo dużej liczbie zgonów i nowych zakażeniach w Hiszpanii, jak pan przechodzi kwarantannę? Cezary Wilk: - Od trzech tygodni jest tutaj tak zwany stan wyjątkowy, który oznacza, że swoje miejsce zamieszkania można opuszczać tylko z trzech powodów, czyli wyjście po zakupy, do apteki lub do lekarza oraz dodatkowo spacer z psami. Taka sytuacja będzie miała miejsce do 26 kwietnia. Wyczuwa się w Hiszpanii duży strach przed koronawirusem? - Sami Hiszpanie podkreślają, że w momencie kiedy można było jeszcze zapobiec wielu sytuacjom, oni ten moment przegapili, zlekceważyli i teraz ponoszą tego konsekwencje. Ludzie siłą rzeczy przyzwyczajają się do coraz większej liczby zgonów i zakażeń. Tak jak na początku pandemii, liczba umierających stu osób robiła na kimś wrażenie, tak teraz, wszyscy podchodzą optymistycznie do informacji, że liczba zmarłych osób spada na przykład z tysiąca do siedmiuset dziennie. Takie liczby byłyby w Polsce nie do pomyślenia, a w Hiszpanii na tę chwilę są codziennością. Miasta są całkowicie zamknięte, nic się nie dzieje, prawie nikt nie pracuje, ulice są puste. Tylko niektóre sklepy są otwarte i to na specjalnych zasadach. W La Corunii czuje się pan w miarę bezpiecznie? - Przede wszystkim przestrzegam wyznaczonych zasad. Głównie czas spędzam z rodziną w domu, wychodzę jedynie po zakupy w rękawiczkach, w masce i z dala od innych osób. Myślę, że podchodząc do sprawy w ten sposób, nikomu nic nie powinno się stać. Wyczuwa się jednak na pewno duży dyskomfort. Brakuje normalnego rytmu życia, zwłaszcza Hiszpanom, którzy są nauczeni do spędzania niemal całego swojego dnia na świeżym powietrzu, na ulicach, w barach, przytulając się i całując. Jest to naród bardzo otwarty i tak naprawdę zabrano im coś, co jest ich całym życiem i trzeba to wziąć pod uwagę. Jak na razie stosują się do tego, zdecydowana większość społeczeństwa podeszła poważnie do sytuacji i pozostaje w domach. Po zakończeniu gry w piłkę nożną postanowił pan w większym wymiarze poświęcić się triathlonowi, jak na ten moment wygląda zaangażowanie w tę dyscyplinę sportu? - Zamiłowanie jest w dalszym ciągu i to nawet dosyć spore. Są różnego rodzaju plany startowe na ten rok. Pod koniec czerwca miałem wziąć udział w zawodach Susz Triathlon, później miał być start w Szwajcarii, ale te plany trzeba będzie chyba najprawdopodobniej przełożyć na następny rok, chociaż na tę chwilę nie ma jeszcze oficjalnych informacji o przełożeniu zawodów. Teraz mogę jedynie w domu korzystać z trenażera i roweru, o innych ćwiczeniach, czy pływaniu nie ma mowy. Jak w Hiszpanii zapatruje się obecnie na termin ewentualnego wznowienia sezonu w Primera Division? - Co jakiś czas do mediów przedostaje się informacja, chęć negocjacji jakiegoś prezesa klubu, działacza lub zawodnika. Sytuacja tutaj jest jednak bardzo poważna i mimo spadającej liczby zgonów jest kompletnie za wcześnie, by ludzie na poważnie wrócili do rozmów o futbolu. Piłka nożna jest teraz na dalekim planie i trochę potrwa zanim Hiszpania wróci do gry, chociaż podobnie jak w innych krajach, niemal wszyscy bardzo chcą dokończyć sezon. Z jakim skutkiem? Na dziś zdecydowanie za wcześnie by mówić o konkretnych datach. Hiszpanie uwielbiają przychodzić na stadiony, ale pewnie brana jest też pod uwagę możliwość dokończenia sezonu bez udziału publiczności. - Myślę, że jest to nawet chyba jedyna możliwa opcja na ten moment. Oczywiście kluby powoli będą się starały wracać do treningów, tak jak chociażby dzieje się to w Niemczech, ale tak jak mówiłem wcześniej sytuacja jest na tyle dramatyczna, że póki co nikt nie podejmuje się podjąć poważnej, rzetelnej dyskusji w tym temacie. Na przyszły rok przełożone zostały mistrzostwa Europy w piłce nożnej, jak pan podchodzi do kwestii ewentualnej organizacji Euro tylko w jednym państwie? - Mnie od początku koncepcja organizacji Euro w dwunastu państwach się nie podobała. Jest to dla mnie zaprzeczenie organizacji wielkiej imprezy sportowej, która ma skupiać kibiców i zawodników w jednym miejscu, więc mnie osobiście się to nie podobało i kompletnie nie kupowałem tego pomysłu. Interesuje się pan w dalszym ciągu polską klubową piłką, ogląda w miarę możliwości mecze Ekstraklasy? - Jak najbardziej, jestem na bieżąco z wszystkimi informacjami, natomiast nie mam bezpośredniego dostępu do oglądania meczów ponieważ dysponuję tylko telewizją hiszpańską. W polskiej lidze piłkarze nie z wszystkich klubów zgodzili się na ten moment na obniżenie zarobków, gdyby pan był obecnie na ich miejscu, co by zrobił? Niektórzy zawodnicy twierdzą na przykład, że mają bardzo wysokie kredyty i nie za bardzo chcą negocjować. - Przede wszystkim błąd został popełniony na samym początku. Wydaje mi się, że do takich rozmów do jakich doszło pomiędzy Polskim Związkiem Piłki Nożnej a Ekstraklasą, gdzie większość prezesów klubów ustaliła, że wypłaty dla piłkarzy zostają pomniejszone o pięćdziesiąt procent, to tam zabrakło przede wszystkim głosu piłkarzy. Myślę, że oni na pewno zdecydowaliby się na rozmowy, na pewno zgodziliby się na obniżkę pensji, natomiast nie można decydować o tym bez samych zainteresowanych. Uważam, że zabrakło trochę dialogu, natomiast bądźmy uczciwi, na tej obecnej sytuacji stracą wszyscy i piłkarze nie będą tutaj wyjątkiem. Nie mam mowy o tym, że zawodnicy przejdą przez ten czas suchą stopą, na pewno stracą, pytanie jest tylko ile stracą pieniędzy, w jaki sposób i w jakich okolicznościach. Myślę, że powinno dojść do rozmów, wypracowania wspólnego pomysłu i wtedy można przystąpić do negocjacji oraz do konkretnych ruchów. Bardzo nie podobało się mi narzucenie reguł gry bez jakichkolwiek konsultacji. Myślę, że tak się nie powinno się postępować. Rozmawiał Zbigniew Czyż