Carles Rexach ma 72 lata, wciąż pracuje w FC Barcelonie i pisze artykuły w gazecie “Mundo Deportivo". Publikuje w rubryce pod szyldem “Uciekać jest cechą tchórzy" (Correr es de cobardes). Jest wyjątkową postacią klubu, do którego przyszedł w wieku 12 lat i w którym najpierw był zawodnikiem, a potem trenerem. Potrzebował zaledwie kilku sekund na obejrzenie Messiego w akcji, aby zdecydować o podpisaniu z nim kontraktu. Sergio Levinsky: Co przeszło panu przez myśl, kiedy Lionel Messi otrzymał szóstą Złotą Piłkę jako najlepszy piłkarz świata? To właśnie pan doprowadził do podpisania jego umowy z "Barcą". Carles Rexach: - Poczułem ogromną radość, bo przecież chodzi o kogoś, kto z dnia na dzień coraz wyżej podnosi sobie poprzeczkę i pokonuje własne słabości. Kiedy odnosi sukcesy, to codziennie mam telefony, dlatego po uroczystości Złotej Piłki byłem na nie gotowy (śmiech) i szczęśliwy. To ogromna satysfakcja dla mnie, ale przede wszystkim dla niego, bo jest w świetnym momencie swojej kariery i ma za sobą - i to daleko - wyrzeczenia i złe czasy, przez które musiał przebrnąć, kiedy przed laty przyjechał do Barcelony. Od lat zajmuje się pan odkrywaniem talentów dla "Barcy". Jak to było z Messim? - Teraz, kiedy wiadomo kim jest, wydaje się to łatwa decyzja, ale kiedy przed laty go zobaczyłem, pomyślałem sobie: “Ten chłopak jest fenomenalny" i zatrwożyłem się, czy przypadkiem nie wydarzy mu się coś dziwnego. Czy na przykład nie zwariuje, albo czy nie będzie miał wypadku, czy urośnie. Nie miałem wątpliwości, że zajdzie daleko. Nawet rozgrywaliśmy dla niego “udawane mecze". "Udawane mecze"? - Tak, wystawialiśmy go w meczach z piłkarzami o wiele starszymi od niego, ale rozgrywaliśmy je tak, aby Messi zawsze był przy piłce. I wtedy można było obserwować, jak zachowuje się na boisku, jak tylko dochodził do piłki i jak podczas gry dosłownie rozpuszczała się jego nieśmiałość - cecha tak bardzo charakterystyczna dla Messiego. Primera Division - wyniki, tabela, strzelcy, terminarzPodobno wcale nie było łatwo uzyskać zgodę na kontrakt Messiego, bo niektórzy dyrektorzy klubu nie popierali tego pomysłu. - Trzeba było pokonać wiele przeszkód. Niektórzy zwracali uwagę, że jest bardzo niski, że jest obcokrajowcem, przez co nie będzie mógł grać w lokalnych ligach. Ale ja wierzyłem w to, co mi powiedział w Argentynie Josep Maria Minguella, że chociaż Messi ma 12 lat “muszę go zobaczyć". Ale nikt w klubie nie zgodziłby się na moją podróż do Argentyny, żeby obejrzeć grę 12-latka. Dlatego zaproponowałem, żeby to on przyleciał z rodziną na tydzień do Barcelony i na miejscu zobaczymy, jak gra. Ale pojawił się niespodziewany problem - nagle musiałem wyjechać. Dokąd pan pojechał? - Jako piłkarski skaut pojechałem szukać dla FC Barcelona talentów wśród uczestników igrzysk olimpijskich w Sydney. Kiedy wróciłem, powiedzieli mi, że rodzina Messiego nie wytrzymuje już oczekiwania. Powiedzieli nawet wtedy o nim, że to “gracz z piłkarzyków" (chodzi o grę w piłkarzyki - przyp. red.). Wtedy po przyjeździe zdecydowałem, że następnego dnia zorganizujemy mecz i go obejrzę. I kiedy na niego patrzyłem, zdałem sobie sprawę, że to geniusz. Zresztą, to było ewidentne. Jeśli ktoś, widząc grającego młodego Messiego, nie zauważyłby jego talentu, lepiej niech zmieni od razu zawód (śmiech).