Ze świecą szukać sezonu tak pełnego sprzeczności. City zaczęło go w tempie sprinterskim, by przy wyjściu na ostatnią prostą potykać się o własne nogi. Kiedy w 32. kolejce przewaga Manchesteru United wzrosła do 8 pkt, wyrok w sprawie "milionerów" wydawał się wykonany. Drużyna Alexa Fergusona znalazła się o mały krok od 13. tytułu w erze Premier League (od 1992 roku). Komentatorzy przebąkiwali, co prawda, że być może nigdy wcześniej nie była tak słaba, ale nad zespołem czuwały żelazne osobowości Fergusona i Wayne’a Rooney’a. Nadzieje wskrzesił Manchester United Tymczasem Roberto Mancini miotał się bezradny, jednego dnia przygarniając Carlosa Teveza, drugiego usuwając Mario Balotellego. Po porażce z Arsenalem na "The Emirates" wszystko wydawało się na darmo, kibice City opłakali już stratę tytułu, kiedy niespodziewanie nadzieje wskrzesił United w trzech kolejnych meczach zdobywając zaledwie 4 pkt. To wyglądało tak, jakby wielki hegemon Premier League chciał podtrzymać napięcie w derbach Manchesteru. Zespół Manciniego je wygrał, potem pokonał na wyjeździe Newcastle, by w minioną niedzielę stanąć przed zadaniem najbanalniejszym z możliwych. Na Etihad Stadium spotkał się kandydat do mistrzostwa, zespół, który na swoim boisku stracił 2 pkt w sezonie, oraz walczące o utrzymanie Quens Park Rangers, najgorsze w całej lidze w spotkaniach wyjazdowych. W 92. minucie goście wygrywali 2-1 broniąc się w dziesięciu. Brakowało 180 sekund, by United zgarnął tytuł. Gol Dżeko niczego nie dawał City, drużyna Manciniego i tak straciłaby wszystko w kuriozalny sposób. W 95. min, kiedy spotkanie United z Sunderlandem dobiegło końca, Sergio Aguero zdobył najważniejszą bramkę w życiu. City wydarło tron lokalnemu rywalowi Łzy rozpaczy zmieniły się w łzy szczęścia, lub na odwrót w przypadku United. City zdobyło swój pierwszy tytuł od 44 lat, a emocje z tym związane zostaną "wygrawerowane" na zawsze w sercach jego kibiców. Szejk Mansour sprawił sobie futbolową "zabawkę" trzy i pół roku temu. Wydał 430 mln na transfery i 350 mln na utrzymanie drużyny. Od wczoraj ma prawo uważać, że nie były to pieniądze wyrzucone w błoto. City wydarło tron lokalnemu rywalowi, w którego cieniu żyło od dekad. Kuriozalność tego sezonu w Premier League nie kończy się na rywalizacji o mistrzostwo. Szóste miejsce Chelsea i ósme Liverpoolu ze stratą 25 i 37 pkt do pary z Manchesteru to dowód, że ogromne pieniądze da się wydać znacznie gorzej niż na Etihad Stadium. Klub Romana Abramowicza wciąż może być jednak największym bohaterem roku na Wyspach. W sezonie, gdy United i City przepadły w fazie grupowej Champions League, a potem doznały upokorzeń w Lidze Europejskiej, Chelsea dotarła do wielkiego finału na Allianz Arena. Być może więc to jednak londyńczycy najbardziej zasłużyli się w batalii o obronę statusu najwspanialszej ligi świata? Jeden mecz od raju Fani Chelsea przeżywają tak samo skrajne emocje, jak kibice nowego mistrza Anglii. Są o jeden mecz od raju i jednocześnie od piekła. Jeśli drużyna Roberto di Matteo pokona za pięć dni Bayern, wszystkie potknięcia w lidze zostaną unieważnione w 90 minut. Jeśli Chelsea przegra, pożegna się z europejską czołówką na co najmniej 12 miesięcy. Ewolucyjne zmiany w klubie zastąpi pewnie rewolucja. Dariusz Wołowski Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim