"Jeśli pytacie mnie, czy widzę ten zespół z tytułem mistrzowskim, odpowiem, że nie" - napisał jeden z angielskich ekspertów po zwycięstwie Chelsea nad Stoke. Lider Premier League musiał tyrać przez 86 minut, by wcisnąć piłkę między słupki bramki Begovica. Udało się dzięki przebłyskowi klasy Juana Maty i Ashley’a Cole’a, ale drużyna Roberto di Matteo bardzo się tego dnia namęczyła. Na pocieszenie została pierwszym zespołem w tym sezonie ligowym, który pobił "wielkoludów" ze Stoke. Na zweryfikowanie aspiracji drużyny ze Stamford Bridge trzeba czekać. Choćby do sobotnich derbów na "The Emirates", do których Arsenal przystąpi zmotywowany dwoma zwycięstwami i wyjazdowym remisem z broniącym tytułu City. W tym sezonie Chelsea gra nieźle, ale w lidze nie spotkała się jeszcze z nikim z najwyższej półki. Tymczasem ma za sobą bolesną wpadkę z Atletico w Superpucharze Europy i remis z Juventusem na inaugurację Champions League. Mecz na Stamford Bridge wyglądający przez chwilę jak benefis Oscara, zmienił się jednak w recital mistrza Włoch, któremu obrońca trofeum pozwolił na odrobienie straty dwóch goli. Budowa nowej Chelsea nie jest niczyim wymysłem. To konieczność, bo pokolenie dawnych gwiazd traci grunt pod nogami. Arsene Wenger wyznaje, że nie tęskni za Didierem Drogbą, który w 14 meczach wbił "Kanonierom" 13 bramek, ale tamten zespół należy już do galerii chwały. Kiedyś muskuły, siła, determinacja, ale też bardzo dużo piłkarskich umiejętności tworzyło grupę wywołującą strach w całej Europie. Dziś można podziwiać technikę i spryt Oscara, Hazarda, Maty czy Mosesa, trudno w nich jednak odnaleźć spadkobierców tamtej drużyny. Nowa Chelsea gra futbol techniczny, kombinacyjny, ładny. Po fenomenalnym debiucie Eden Hazard zszedł na ziemię, Oscar miewa przebłyski klasy, Macie trafiają się zagrania takie jak asysta ze Stoke. Na początku sezonu zdawało się, że Fernando Torres nawiązuje z nimi porozumienie, w ostatnich meczach wątła nic znów była zerwana. Między innymi dlatego lider Premier League wciąż budzi wątpliwości i na "The Emirates" nie jedzie jak po swoje. "Kanonierzy" chętnie wracają do pojedynku sprzed roku, który wygrali na Stamford Bridge 5-3. Bohaterem szalonej batalii był Robin van Persie (dziś już w MU), ale na przykład Theo Walcott wspomina, że z łatwością uciekał wtedy Ashley’owi Cole’owi. "Być może dlatego, że mam od niego trochę wyższe umiejętności?" - pyta retorycznie. To właśnie Cole, który w 2006 roku zamienił Arsenal na Chelsea najbardziej irytuje "Kanonierów", on zdobył od tej pory 8 trofeów, oni ani jednego. Motywów do rewanżu jest dość. W nowej Chelsea największy znak zapytania stoi wciąż obok Torresa. Wydawało się, że odejście Drogby i tytuł króla strzelców Euro 2012 zwróci Hiszpanowi utraconą wiarę w siebie, tymczasem w klubie wciąż trudno o oznaki powrotu do gry na najwyższym poziomie. Jeśli w dwa lata zbliżający się do 29. roku życia napastnik nie stanie się na Stamford Bridge tym, kim był w Liverpoolu, trzeba będzie przyznać się do wyrzucenia w błoto 60 mln euro. Informacje, że Abramowicz zabiega o Falcao lub Neymara wyglądają coraz bardziej wiarygodnie. Trudno przypuszczać, by w takim klubie odpowiedzialność za zdobywanie bramek wzięli na siebie pomocnicy, skrzydłowi, lub obrońca Cole. Autor: Dariusz Wołowski <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2388131">Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu</a>