Jak zapewne spodziewała się większość widzów, to Manchester City przejął kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami od pierwszych sekund. W polu karnym blisko oddania groźnego strzału był John Stones, a po chwili Jeremy Doku postraszył przeciwników uderzeniem w boczną siatkę. Doszło jednak do małego piłkarskiego trzęsienia ziemi, po którym było jasne, że napięcie będzie tylko rosnąć - to United wyszło na prowadzenie za sprawą Marcusa Rashforda. Futbolówka wykopana przez Andre Onanę trafiła do Bruno Fernandesa. Ten utrzymał na swoich plecach Rubena Diasa, obrócił się i podał do Anglika, który z ok. 25 metrów huknął nie do obrony. Piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki. Gospodarze chcieli szybko odpowiedzieć, ale Onana obronił dwa strzały Fodena - najpierw z ostrego kąta, a później w pojedynku oko w oko. Goście wyczekiwali kontrataków, co błyskawicznie mogło się opłacić. Rashford miał dwie świetne szanse w 19. i 23. minucie, ale w pierwszej z nich źle odbił piłkę głową, będąc jeszcze w kole środkowym i biegnąc na sam na sam z golkiperem, a w drugiej fatalnie skiksował z kilku metrów. Końcówka pierwszej połowy przebiegła pod znakiem dalszego naporu City. Bardzo dobrą próbę z woleja zanotował Rodri, ale Onana popisał się kolejną wspaniałą interwencją. Nie musiał tego robić przy pierwszym w tym meczu uderzeniu Haalanda - Norweg skorzystał ze ze złego zagrania głową Casemiro i sam musiał użyć tej części ciała, ale był na tyle zaskoczony pomyłką Brazylijczyka, że nie było mowy o zagrożeniu bramki. Tuż przed rozpoczęciem doliczonego czasu gry wspomniany snajper "The Citizens" zaszokował wszystkich zgromadzonych na Etihad Stadium. Dostał piłkę od Fodena do wbicia z jednego metra do odkrytej części bramki, ale zanotował jedno z największych pudeł w karierze, strzelając nad poprzeczką. Model tzw. goli oczekiwanych wskazał, że miał pomiędzy 89 a 93 procent szans na trafienie, ale ta liczba wydaje się być niedoszacowana. Do przerwy City oddało 18 strzałów, a United 2, choć w uderzeniach celnych było już tylko 3:1. Jak policzyła Opta bazując na statystykach dostępnych od sezonu 2003/04, "Red Devils" w ostatnich dwóch dekadach tylko jeden raz musieli stawić czoła tylu próbom oponentów. Również 18 prób na ich bramkę do przerwy oddało Fulham w marcu 2009 roku. 192. derby Manchesteru. Rashford dał nadzieję kibicom United Na początku drugiej połowy obraz spotkania w ogóle się nie zmienił - mistrzowie Anglii naciskali na przyjezdnych, którzy w dalszym ciągu ograniczali się do kontr. W 56. minucie w jednej z nich Rashford mógł znaleźć się w sytuacji 1 na 1 z Edersonem, ale poczuwszy lekkie popchnięcie ze strony Kyle'a Walkera upadł na murawę. Sędzia Andy Madley uznał, że kontakt był zbyt delikatny, by podyktować rzut wolny i ewentualnie pokazać czerwoną kartkę. Akcja poszła w drugą stronę - Foden uciekł Victorowi Lindelofowi i świetnym strzałem pod okienko zza pola karnego wyrównał stan rywalizacji. Gracze z Old Trafford desperacko się bronili. W 79. minucie napędzili kolejny z nielicznych szybkich ataków. Alejandro Garnacho został w ostatniej chwili uprzedzony przez Edersona, który zdecydował się na ryzykowny wślizg. 60 sekund później Foden wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Akcję z lewego skrzydła zaczął Kevin de Bruyne, a strzelec gola świetnie pograł w polu karnym z Julianem Alvarezem. Goście natychmiast zmienili podejście do ustawienia na boisku, próbując raz po raz odciągać rywali od swojej połowy i przesuwać się co najmniej kilkanaście metrów do przodu. Nie przyniosło to jednak przełomu w ich poczynaniach ofensywnych. Wydawało się, że to zawodnicy Pepa Guardioli są bliżsi dobicia przeciwnika, niż piłkarze Ten Haga wyrównania. Tak też się stało - w 91. minucie United bardzo pasywnie wyprowadzało piłkę od linii obrony, Rodri odebrał w łatwy sposób piłkę Sofyanowi Amrabatowi, a Haaland ustalił wynik derbów miasta na 3:1. City ostatecznie oddało 27 strzałów, a United tylko dwa. W statystyce uderzeń celnych było 8:1. Gospodarze posiadali piłkę przez 74 procent czasu gry. Te liczby oddają dominację, jaką mieli nad lokalnym rywalem w tym spotkaniu i jaką mają w szerszym kontekście w ostatnich sezonach. Te słowa szkoleniowca gości w zasadzie komentują się same.