Punk rock, który wybuchł w stolicy Wielkiej Brytanii, był muzyką buntu. Chciał przewrócić panujący porządek z brytyjską monarchią na czele. Najważniejszy zespół subkultury punk, Sex Pistols wykrzykiwał z wściekłością szyderczy hymn "God Save the Queen", jednak na inną z angielskich świętości - piłkę nożną, nikt z rewolucjonistów nie podniósł ręki. Być może dlatego, że tak jak punk, futbol wywodził się z klasy robotniczej. W ojczyźnie futbolu każdy ma swoje sympatie klubowe od managerów wielkich korporacji po babcie klozetowe. Nie inaczej było z członkami zespołu Sex Pistols. Może tylko Sid Vicious miał futbol gdzieś, tak jak wszystko inne. Vicious (tak naprawdę nazywał się Kiohn Beverley) wziął punk rock zbyt serio i przedawkował heroinę w wieku 21 lat. Wokalista Johny Rotten (polska prasa ochrzciła go: Jasiu Zgniłek, tak naprawdę nazywał się John Lydon) urodził się w północnym Londynie, w Holloway - to dzielnica od zawsze będąca pod panowaniem Arsenalu, tam nie było wyjścia, by nie kibicować "Kanonierom". - To pierwszy mecz w życiu na Highbury zabrał ojciec. To było spotkanie pucharowe z Birmingham City. Ojciec mawiał: "To jest nasza lokalna drużyna, dlatego będziesz kibicował Arsenalowi". Na ulicy, gdzie mieszkaliśmy, można było spotkać zawodników. W okolicznych pubach chłonąłem atmosferę. Dziś angielska stolica ma siedem drużyn w najwyższej klasie rozgrywek, wtedy było podobnie. Poza tym Londyn jest doskonale skomunikowany, by zobaczyć swoich ulubieńców w derbach, wystarczyło przejechać metrem parę przystanków. Warunki oglądania meczów różniły się dość mocno od dzisiejszych, wszystkie miejsca były stojące, obiekty zatłoczone do granic możliwości i niebezpieczne. Dzisiejsi obrońcy praw zwierząt podnieśliby protest, a przecież chodziło o ludzi. Czasem te światy krzyżowały się i kibice zachowywali się jak w zoo. - Najgorszy był stadion Chelsea, Stamford Bridge z boiskiem, który okalał tor dla psów wyścigowych. Niewiele się widziało z sektora gości, dodatkowo policja to była jakby inna banda kibiców, tyle że w mundurach. Często za broń służyła nam gorąca herbata! Musieliśmy się bronić - wspomina Lydon. Po przeciwnej stronie barykady byli późniejszy perkusista Sex Pistols, Paul Cook i przede wszystkim gitarzysta, Steve Jones. Obaj pochodzili z Shepherd’s Bush w zachodnim Londynie. - Zanim zostałem punkiem, byłem skinheadem. Często chodziłem na mecze i wszczynałem burdy. QPR, Chelsea i Fulham. Bez różnicy, bo i tak nie patrzyłem na boisko, futbol mnie nie interesował - wspomina Jones w doskonałej książce "Historia punk rocka. England’s dreaming", której autor Jon Savage nie tyle pisze o muzyce co kreśli portret Anglii drugiej połowy lat 70. XX wieku. Nic nie wiadomo o tym, by Jones spotkał się i starł z Lydonem na trybunach zanim grali w jednym zespole, który przewrócił dotychczasowy porządek muzyczny. Także dlatego, że późniejszy wokalista był innego rodzaju kibicem, bardziej interesowało go boisko. - Nie byłem typowym angielskim kibicem, który czas przedmeczowy spędza w pubie i na stadion przychodzi na ostatnią chwilę. Na Highbury byłem jednym z pierwszych, starałem się wejść już o 1 po południu. Chciałem mieć czas na analizę programu meczowego, który był dla mnie jak biblia, lubiłem się pogapić na szaliki, na które nie było mnie stać. Przez dwie godziny schodzili się znajomi albo znajomi znajomych. Wszyscy się znali, w ten czy inny sposób, byliśmy jak rodzina. Dziś mimo, że mieszkam w Kalifornii wciąż płacę za dwa karnety na sezon, z których zawsze ktoś korzysta - mówił Lydon w wywiadzie dla miesięcznika "Four Four Two". Nieistniejący już stadion Highbury od zawsze przyciągał emigrantów z Karaibów i kolorowych, dlatego w przeciwieństwie do obiektów Chelsea, Leeds czy Newcastle nie stał się bastionem prawicowego National Front, który wśród kibiców rekrutował nowych członków. - Moim ulubionym miejscem był Clock End tuż za bramką. Można się było upalić ziołem, nic nie paląc, takie to były czasy. Uwielbiałem patrzeć na kunszt Pata Jenningsa. Gdy przyszedł ze Spurs, byliśmy pełni obaw i rezerwy, okazał się świetnym bramkarzem i wesołym gościem, choć jego północnoirlandzki akcent nie zawsze był łatwy do zrozumienia! Innym z moich ulubieńców był "Mr Arsenal" - Tony Adams, prawie 700 meczów dla "Gunners" ma swoją wymowę - bez wahania mówi Rotten/Lydon. - Z podobnych powodów co Adamsa, z obecnego składu lubię Kierana Tierneya, przypomina mi o starych czasach, gdy futbol był zabawą dla twardzieli. Gra obrońcy to nie jest balet. Ciężko mnie się identyfikować z piłkarzami, którzy jeżdżą Lamborghini i zarabiają w tydzień tyle, co klasa robotnicza w rok. Wolałem czas, gdy piłkarze pili po 10 browarów w lokalnym barze z kibicami, ale czasy się zmieniają, na to nic nie poradzimy - nostalgicznie kończy John Lydon, wokalista Sex Pistols. Dziś punkrockowcy całego świata mają swą piłkarską reprezentację w postaci drugoligowego klubu z Hamburga, FC St. Pauli. Trwają spory, na ile to wytwór marketingu, na ile autentycznego buntu. Pewne jest, że klub z portowej dzielnicy jest inny niż wszystkie inne i oferuje zupełnie unikalną atmosferę dnia meczowego w pobliżu (nie)sławnej ulicy Reeperbahn. Maciej Słomiński, Interia