Manchester City znajduje się w pierwszym poważniejszym dołku, bo mając w pamięci regularną dyspozycję zespołu Pepa Guardioli tak trzeba nazwać dwie porażki z rzędu, w tym tak bolesną, jak ta w derbach z Manchesterem United. W meczu z Tottenhamem celem był powrót na właściwe tory i trzymanie dystansu do uciekającego Arsenalu, jednak jak pokazało to spotkania wciąż trochę piasku znajduje się w trybikach maszyny z Etihad Stadium. Konkurs błędów City Słowo, które najlepiej określało ostatnie mecze City to niemrawość, szczególnie jeśli chodzi o fazę budowania ataków. Tak też było w pierwszej połowie ze Spurs, bo co prawda The Cityzens mieli optyczną przewagę, niewiele jednak z tego wynikało. Prawdziwym tąpnięciem była jednak końcówka pierwszej i konkurs błędów jaki zorganizowali sobie obrońcy gospodarzy. Najpierw w 44. minucie kompletnie wyłączył się Ederson, który bardzo nieodpowiedzialnie zagrał do naciskanego Rodriego, w efekcie piłka trafiła do Dejana Kulusevskiego, a ten spokojnym strzałem dał gościom prowadzenie. Na tym problemy City się nie skończyły. W doliczonym czasie gry Rodri przegrał przebitkę we własnym polu karnym z Kulusevskim, strzał Szweda jeszcze odbił Ederson, ale nadbiegający Emerson skutecznie dobił próbę kolegi i w Manchesterze zapanowała spora konsternacja pomieszana z pomrukiem irytacji. Fantastyczna pogoń Co prawda nie było obrazu na żywo z tego jak wyglądała szatnia City w przerwie, ale po tym jak wyglądała druga połowa można się domyślać, że Pep Guardiola użył mitycznych kilku męskich słów. Równie szybko bowiem jak gospodarze dali sobie strzelić dwa gole, tak też błyskawicznie odrobili straty, bo już w 53. minucie mieliśmy remis. Najpierw w zamieszaniu w polu karnym najlepiej odnalazł się Julian Alvarez, a dwie minuty później Rodri odkupił część win zagrywając świetnie do Riyada Mahreza, ten zgrał głową do Haalanda, a Norweg zakończył swoją trzymeczową posuchę bez gola. Tottenham wyglądał na zespół, który był w totalnym szoku, ale mimo tego Koguty miały szansę, by ponownie objąć prowadzenie. Ponownie w roli głównej był Kulusevski, który świetnie zagrał wzdłuż bramki tworząc wyborną okazję Ivanowi Perisiciowi, a City przed utratą bramki uratował 18-letni Rico Lewis, w ostatniej chwili blokując uderzenie Chorwata, przez co wylądowało ono tylko na poprzeczce. Było o kilku męskich słowach, to idąc dalej tokiem futbolowych frazesów nie sposób nie wspomnieć o niewykorzystanych szansach i idącej za tym zemście. Niedługo po zmarnowanej szansie Perisicia Mahrez wygrał przebitkę przed polem karnym rywali, dynamicznie wpadł w szesnastkę i mocnym strzałem w krótki róg pokonał Llorisa dopełniając fantastyczną pogoń City. Ta bramka może nie obciąża konta Francuza tak mocno jak w przypadku Edersona, ale nie sposób nie stwierdzić, że doświadczony golkiper po prostu powinien zachować się lepiej. Po golu dającym prowadzenie City wrzuciło nieco niższy bieg, a Tottenham specjalnie nie był w stanie jeszcze się postawić, a na koniec meczu jeszcze dał rywalom prezent. Po długim wybiciu Edersona fatalny błąd popełnił Clement Lenglet, który nie opanował piłki, w efekcie Mahrez mógł ruszyć sam na sam z Llorisem i wykończył to po profesorsku podcinką dopełniając swój wyśmienity występ. Dzięki tej wygranej City zbliżyło się na pięć punktów do Arsenalu, a żeby taki stan rzeczy się utrzymał, to w niedzielę będą musieli trzymać kciuki za... Manchester United, który właśnie 22 stycznia uda się na Emirates Stadium. City w weekend zagra z kolei na własnym stadionie z Wolverhampton.