W hicie kolejki na Anfield Liverpool mierzył się z Tottenhamem w starciu, które miało bardzo istotne znaczenie dla losów obu zespołów w walce o europejskie puchary. Podopieczni Jurgena Kloppa przystępowali do niego po trzech zwycięstwach z rzędu, z kolei "Koguty" po uratowaniu remisu przeciwko Manchesterowi United, z którym przegrywali już 0:2. Piorunujący początek Liverpoolu Liverpool rozpoczął ten mecz w wymarzony sposób. Już w trzeciej minucie po niezłej akcji podanie otrzymał Trent Alexander-Arnold, który dośrodkował w pole karne, gdzie do piłki dopadł inny wychowanek - Curtis Jones, wyprowadzając "The Reds" na prowadzenie. To jednak był dopiero początek dobrych wiadomości. Chwilę później Mohamed Salah wypuścił prostopadłym podaniem Cody'ego Gakpo, a Holender dograł wzdłuż bramki do Luisa Diaza, który będąc w dość trudnym położeniu, pokonał zaskoczonego Frasera Forstera. Było to pierwsze trafienie Kolumbijczyka, odkąd powrócił do gry po kontuzji kolana odniesionej w październiku. Ten mecz układał się dla Tottenhamu wprost katastrofalnie i już po kwadransie było 3:0. Gakpo został sfaulowany w obrębie pola karnego przez Cristiana Romero, a arbiter bez wahania wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Salah i pokonał golkipera "Kogutów" po tym, jak nie wykorzystał dwóch poprzednich rzutów karnych dla swojego zespołu przeciwko Bournemouth i Arsenalowi. W 39. minucie sygnał do podjęcia próby odrabiania strat dał Harry Kane, który po dynamicznej akcji wykończył dogranie Ivana Perisicia. Tottenham walczył do końca. Szalona końcówka na Anfield "The Reds" po stracie gola kończyli pierwszą część spotkania bardzo nerwowo. Przerwa spadła im z nieba i od początku drugiej połowy starali się nie tracić chłodnej głowy. Gorąco zrobiło się 54. minucie, kiedy defensywa gospodarzy zostawiła zbyt dużo miejsca Heung-min Sonowi. Koreańczyk oddał strzał z dystansu trafiając w słupek, a "Koguty" miały ogromnego pecha, bo chwilę później w "aluminium" trafił także Romero. Liverpool zdołał opanować sytuację i ponownie przejąć kontrolę, regularnie przebywając na połowie gości. Po raz kolejny bardzo dobrze funkcjonował wysoki pressing, z którego od lat słynęli, a którego moc zatracili na pewnych etapach obecnej kampanii. Kiedy wydawało się, że jest spokojnie, Tottenham złapał kontakt. Romero zagrał kapitalną piłkę z głębi pola do Sona, a ten tym razem pokonał Alissona, było 3:2. W 81. minucie z boiska mógł wylecieć Diogo Jota. Portugalczyk trafił wyprostowaną nogą prosto w twarz Olivera Skippa, jednak Paul Tierney ukarał go zaledwie żółtą kartką, a VAR nie interweniował. W doliczonym czasie gry Anfield zamarło, po rzucie wolnym wykonywanym przez Sona do piłki dopadł Richarlison i głową doprowadził do wyrównania. Radość gości nie trwała jednak długo. Chwilę później byliśmy już po drugiej stronie boiska, a piłkę do siatki strzałem po długim słupku z lewej strony pola karnego wpakował Jota. Liverpool po szalonym meczu pokonał Tottenham 4:3 i uplasował się na piątym miejscu w tabeli, gwarantującym miejsce w Lidze Europy. Piłkarze Kloppa mają obecnie dwa punkty przewagi nad Tottenhamem i Aston Villą od których rozegrali jedno spotkanie mniej. Jednocześnie ich strata do czwartego Manchesteru United wynosi siedem punktów przy jednym meczu rozegranym więcej.