Niemal 27 lat spędzonych na Old Trafford, dziesiątki pucharów, setki wspomnień. Kiedy wspominam niewiele młodszą ode mnie karierę Szkota na ławce trenerskiej Man Utd, przed oczami w pierwszej kolejności jawi mi się taki oto obrazek: "Niech mi nikt nie wraca do szatni" Jest środa, 26 maja 1999 roku. Finał Ligi Mistrzów. Na Camp Nou w Barcelonie rozpoczyna się doliczony czas gry. Bayern Monachium prowadzi z Manchesterem United 1-0. I wtedy zdarza się cud. Teddy Sheringham i Ole Gunnar Solskjaer pokonują w odstępie 120 sekund Olivera Kahna i to "Czerwone Diabły", a nie pewni swego do 90. minuty Bawarczycy, wznoszą chwilę później najcenniejsze trofeum w europejskiej piłce. Robią to: sir Alex Ferguson i Peter Schmeichel. To pokazuje, jak wiele dla piłkarzy z Manchesteru znaczy ich trener. Jego podopieczni walczyli do końca. Byli w sytuacji beznadziejnej, ale do ostatniej minuty grali z wiarą w zwycięstwo. To jedna z żelaznych reguł Fergusona. Na boisku nie ma odpuszczania. Nigdy. "Niezależnie od wyniku finału, po meczu będziecie mieć puchar na wyciągniecie ręki. Przejdziecie tuż obok niego. Dla większości z was to będzie jedyna szansa w życiu, żeby się do niego zbliżyć. Niech mi nikt nie wraca do szatni, jeżeli nie da z siebie wszystkiego" - takimi słowami Ferguson miał mobilizować swoich piłkarzy do boju przed finałową batalią z Bayernem. Złote lata Manchesteru United Początki Fergusona w klubie z Old Trafford nie były łatwe. Zatrudniony 6 listopada 1986 roku szkoleniowiec w pierwszych latach pracy z United co prawda szybko zajął drugie miejsce w lidze, ale też dwukrotnie notował lokaty na początku drugiej dziesiątki angielskiej ekstraklasy, co nie podobało się kibicom, czekającym od 20 lat na powrót wielkiej drużyny z Manchesteru. Przełom nastąpił w 1990 roku. "Czerwone Diabły" w dramatycznych okolicznościach pokonały Crystal Palace (3-3, 1-0 w powtórzonym meczu) w finale Pucharu Anglii. To był początek ery Fergusona. Ery, która przyćmiła dokonania wielkiego Manchesteru z lat 50. i 60. "Czerwone Diabły" zawładnęły w latach 1990 - 2013 krajowym podwórkiem (13 mistrzostw kraju, pięć zwycięstw w Pucharze Anglii), a także stały się czołową siłą w Europie (dwa zwycięstwa w czterech finałach Ligi Mistrzów, triumf w Pucharze Zdobywców Pucharów, Superpucharze UEFA i Klubowych Mistrzostwach Świata). Przepis na sukces według Fergusona Powiedzieć, że Ferguson jest utytułowanym trenerem, to nie powiedzieć nic. Jest fenomenem, bo w czasach, kiedy w sporcie liczy się w pierwszej kolejności wynik i zysk, spędził w jednym klubie prawie 27 lat. W tym czasie nie tylko zapełnił klubową gablotę pokaźną kolekcją pucharów, ale wyszkolił całą grupę gwiazd światowej piłki. Ryan Giggs, David Beckham, Paul Scholes, Roy Keane, Gary Neville, Ole Gunnar Solskjaer, Teddy Sheringham, Rio Ferdinand, Denis Irwin, Eric Cantona, Wayne Rooney, Cristiano Ronaldo, Ruud van Nistelrooy, Peter Schmeichel, Paul Ince, Gary Pallister - to tylko niektórzy z wyszkolonych od podstaw lub umiejętnie prowadzonych przez Szkota piłkarzy. Ferguson ma rzadką umiejętność: potrafi współpracować z piłkarzami krnąbrnymi, charakternymi. Są trenerzy, którzy nie wiedzą, jak zmierzyć się z przerośniętym ego futbolowych gwiazd. Szkot potrafi z takich graczy wyciągnąć to, co najlepsze, co tylko służy zespołowi. Być może łatwość ta pochodzi z młodzieńczych lat Fergusona. Sir Alex zanim został cenionym szkoleniowcem (do United trafił dzięki imponującym osiągnięciom w Aberdeen) był niezłej klasy napastnikiem. Statystycy podają, że w ciągu trwającej 17 lat kariery zdobył 167 bramek w 327 występach, m.in. dla Dunfermline Athletic, Falkirk FC i Glasgow Rangers. Trenerem został z marszu, tuż po zakończeniu kariery piłkarskiej. W East Stirlingshire zaliczył krótki epizod, na dłużej zadomowił się w St. Mirren. Szybko okazało się, że ma smykałkę do zawodu trenera. Czytał grę rywali, potrafił dobrze ustawić zespół, a przede wszystkim miał odpowiedni charakter. Nie znosił przegrywać i potrafił motywować piłkarzy. Jedną z wizytówek Szkota jest dyscyplina. Nie tylko taktyczna. Kiedy zaczynał pracę w Aberdeen (trzy tytuły mistrza Szkocji, zwycięstwo w Pucharze Zdobywców Pucharów) miał 36 lat i był młodszy od kilku rządzących szatnią podstawowych zawodników zespołu. Szybko jednak zyskał ich szacunek. Piłkarze zobaczyli, że młodemu trenerowi nie warto się stawiać, a kiedy przyszły pierwsze sukcesy, byli gotowi skoczyć za nim w ogień. Podobnie było w Manchesterze. W samych superlatywach o Fergusonie wypowiada się m.in. Ronaldo. Portugalczyk wie, ile mu zawdzięcza, dlatego bossa Man Utd nazywa swoim piłkarskim ojcem. Doskonale pamiętamy, jak Ferguson trafił kopniętym przez siebie butem w twarz Beckhama w 2002 roku. Między panami miało solidnie zaiskrzyć, ale utytułowany Anglik nie powie złego słowa na swojego byłego szkoleniowca. "On jest najlepszy. I tyle. Chociaż nadal przeraża mnie agresja, jaka z niego emanuje podczas spotkań. To jeden z powodów, dla których jest tak szanowany, ale ma też łagodne oblicze" - mówił Becks przed paroma miesiącami. Man Utd wzorem dla polskich klubów Często czytamy o zmianach trenerów w polskiej ekstraklasie. Co prawda od kiedy z futbolem pożegnał się Józef Wojciechowski, nie dochodzi już do absurdalnych zwolnień, ale wciąż obowiązuje w naszym kraju reguła, zgodnie z którą za wynik zespołu odpowiada tylko i wyłącznie trener - bez względu na stopień zaangażowania piłkarzy w ich pracę. Kuriozalny był kiedyś także przypadek Dana Petrescu. Ten utytułowany zawodnik i zdolny trener młodego pokolenia został pogoniony z Krakowa, bo piłkarzom Wisły nie przypadły do gustu ciężkie treningi zaordynowane przez byłego asa Chelsea Londyn. Być może nigdy nie usłyszelibyśmy o Fergusonie, gdyby nie włodarze klubu z Old Trafford. "Kiedy zaczynałem pracę w Manchesterze, to zarząd, a w szczególności Sir Bobby Charlton, dał mi ogromne wsparcie. Zrozumiałem, że miałem budować wielki klub, a nie drużynę" - przyznał Ferguson. Bo drużyna po sezonie, dwóch lub trzech się rozsypie, a wielki klub pozostanie. W ten sposób Ferguson zostawia po sobie wielki Manchester. Autor: Dariusz Jaroń