To była godna inauguracja sezonu Premier League, słoneczne popołudnie na wypełnionym Stamford Bridge w zachodnim Londynie i doskonały, ofensywny futbol godnych siebie rywali - Chelsea i Liverpoolu, którzy zasłużenie zremisowali 1-1 po twardym boju. To sukces młodej ekipy trenera Mauricio Pochettino, ponieważ zdecydowanym faworytem byli goście z miasta Beatlesów, którzy latem przeszli dosłownie kosmetyczne zmiany. Wściekły Guardiola doskoczył do Haalanda Powiedzieć za to, że drużyna Chelsea przeszła rewolucję tego lata to nic nie powiedzieć. To była rewolucja do kwadratu co najmniej, z drużyny która wygrała Champions League dwa lata temu nie został już prawie nikt. Nowy szkoleniowiec, Mauricio Pochettino (trener, który najlepiej czuje się w Londynie, czego dowodem praca dla Tottenham Hotspur) wybrał do gry głodne młode wilki, ale początkowo ta taktyka wydawała się samobójcza. Drużyna Liverpoolu od początku dominowała na boisku. Sygnał do ataku dał snajper Mohamed Salah, który w 12. minucie obił poprzeczkę. Sześć minut później, nowy bramkarz Chelsea, Robert Sanchez nie miał szans, gdy "Faraon" Salah idealnie wypatrzył Luisa Diaza, który bezlitośnie skierował piłkę do siatki. Zaraz Salah sam trafił do siatki, ale był spalony. Odmłodzona Chelsea nie dała się Liverpoolowi Wydawało się, że "The Reds" zmiotą rywala z planszy, gdy ni stąd ni zowąd gospodarze wyrównali. Ben Chilwell wbił piłkę w pole karne, a do siatki skierował ją francuski debiutant, Axel Disasi pozyskany z AS Monaco. Disasi to jeden z czterech absolutnych debiutantów w barwach "The Blues". Zaraz sam Chilwell trafił do siatki, ale był minimalny spalony. To niesamowicie dało wiatr w żagle ekipie gospodarzy i zwiastowało ogromne emocje w drugiej połowie. Druga odsłona nie była tak emocjonująca jak pierwsza. O dziwo więcej z gry miała Chelsea, a kwadrans przed końcem boisko opuścił wyraźnie zniesmaczony Salah. Spotkanie zakończyło się zasłużonym remisem 1-1. Maciej Słomiński, INTERIA