Pierwsze starcie między tymi zespołami zakończyło się bezbramkowym remisem. Faworyta do awansu trudno było wskazać, choć atut własnego boiska sprawiał, że minimalną przewagę - przynajmniej "na papierze" zdawali się mieć gracze Mikela Artety. Arsenal - Liverpool. Gospodarze zaczęli od poprzeczki Spotkanie rozpoczęło się od mocnego akcentu. Już w 5. minucie z rzutu wolnego świetnie przymierzył Alexandre Lacazette, a bramkarz "The Reds" sparował piłkę na poprzeczkę. Chwilę potem to przyjezdni cieszyć się jednak mogli z gola: Diogo Jota zabawił się z obrońcami na lewej stronie, zszedł do środka i ku zaskakującej bierności defensywy posłał niezbyt mocny, płaski strzał na bramkę. Było to... jedyne, celne uderzenie drużyny w pierwszej połowie.Tuż po zmianie stron Liverpool mógł podwyższyć prowadzenie. W zasadzie powinien to zrobić, gdyż Kaide Gordon otrzymał wręcz idealne podanie na dziesiąty metr. Nie będąc atakowanym przez żadnego z przeciwników fatalnie jednak spudłował. Chwilę potem goście znów byli bliscy gola, ale po "główce" jednego z ich graczy "Kanonierów" uratował słupek.W 78. minucie padł kolejny gol dla gości. Prostopadłe podanie otrzymał Jota, który strzelił nad bramkarzem. Gracze ekipy Jurgena Kloppa na chwilę zamarli w niepewności, gdyż to, czy nie było pozycji spalonej było sprawdzane systemem VAR. Ostatecznie jednak trafienie uznano. Nie był to koniec emocji, choć kolejne miały już zdecydowanie mniej sportowy charakter. Pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry na murawę wbiegł kibic. Starcie zostało przerwane, a służby porządkowe uporały się z harcownikiem. Chwilę potem antybohaterem został Thomas Partey. Ghańczyk, który na murawie pojawił się w 74. minucie, w ciągu trzech - 87. i 90. - dostał dwie żółte kartki, a tym samym - czerwoną.Co ciekawe, to 40. wyjazdowy mecz Liverpoolu z rzędu, w którym po prowadzeniu do przerwy jest niepokonany.W finale zmierzy się z Chelsea FC.Arsenal FC - Liverpool FC 0-2 (0-1)