Broniący trofeum zespół z Wigan napędził nie najlepiej spisującemu się w ostatnich tygodniach Arsenalowi sporo strachu. Wcześniej "Atleci" wyeliminowali z rozgrywek m.in. trzy zespoły ekstraklasy, w tym Manchester City. Mecz na Wembley nie stał jednak na najwyższym poziomie. "Dotychczas nie wydarzyło się absolutnie nic" - napisał po pierwszej połowie jeden z brytyjskich dziennikarzy obserwujących spotkanie. Do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis i tylko w pierwszych minutach jakiekolwiek okazje stwarzał sobie Arsenal. Później gra była bardziej wyrównana, ale o wielkich emocjach nie było mowy. Pierwszy gol padł w 63. minucie. Po faulu Niemca Pera Mertesackera we własnym polu karnym sędzia przyznał Wigan rzut karny. Z jedenastu metrów nie pomylił się Hiszpan Jordi Gomez, choć Fabiański dobrze wyczuł intencje strzelca i był o włos od dosięgnięcia piłki. Mertesacker zrewanżował się jednak niespełna 20 minut później, kiedy w zamieszaniu podbramkowym dobił uderzenie Kierana Gibbsa, doprowadzając do remisu. Później nie padła już żadna bramka, a rozstrzygnięcia nie przyniosła również dogrywka. Pierwszy rzut karny wykonywał zawodnik Wigan Szkot Gary Caldwell, ale uderzył zbyt blisko środka bramki, na wygodnej dla bramkarza wysokości. Fabiański nie miał problemów także ze strzałem Walijczyka Jacka Collisona, który zmarnował "jedenastkę" w podobny sposób, jak poprzednik. Wszyscy pozostali zawodnicy trafili do siatki, dzięki czemu Arsenal wygrał 4-2 i mógł cieszyć się z miejsca w finale rozgrywek. Podopieczni Arsene'a Wengera staną przed szansą zdobycia pierwszego trofeum od 2005 roku. Drugie starcie półfinałowe, pomiędzy Sheffield United a Hull City, rozpocznie się w niedzielę o godzinie 17.07. Dwie i pół godziny wcześniej w bardzo ważnym spotkaniu 34. kolejki ekstraklasy Liverpool podejmie Manchester City. Zwycięzca tego spotkania zrobi ogromny krok w stronę tytułu: "The Reds" przewodzą tabeli z 74 punktami, a City ma o cztery mniej, ale też musi rozegrać jeszcze dwa zaległe mecze. Obie ekipy rozdziela Chelsea Londyn (72 pkt), która o 17.07 zmierzy się na wyjeździe ze Swansea City. Tak nietypowa pora rozpoczęcia spotkań wynika z obchodów 25-lecia katastrofy na Hillsborough, gdzie życie straciło 96 kibiców Liverpoolu. Stało się to podczas półfinałowego starcia z Nottingham Forest. Spotkanie przerwano po sześciu minutach, dlatego w weekend przed wszystkimi meczami na Wyspach po upływie takiego czasu od planowanej godziny rozpoczęcia spotkania następuje chwila ciszy, a dopiero później piłkarze zaczynają grać. Na Wembley z tej okazji pozostawiono 96 pustych krzesełek, na których rozwieszono szaliki Liverpoolu. W sobotę rozegrano z kolei kilka meczów, które mają duże znaczenie w walce o utrzymanie. Zajmujące 18. miejsce Fulham Londyn (30 pkt) pokonało 1-0 sklasyfikowane o jedną pozycję wyżej Norwich City (32). W efekcie obie drużyny dzielą tylko dwa punkty, a Norwich mają przed sobą niezwykle trudny kalendarz - w czterech ostatnich spotkaniach sezonu zmierzą się z Liverpoolem, Manchesterem United, Chelsea i Arsenalem. Szansę na utrzymanie zachowuje także ekipa prowadzona przez Norwega Ole Gunnara Solskjaera - Cardiff City (29 pkt), która wygrała 1-0 na wyjeździe z Southampton. W drużynie gospodarzy z powodu kontuzji zabrakło bramkarza Artura Boruca. Najciekawiej było w West Bromwich, gdzie gospodarze po 31 minutach prowadzili z walczącym o miejsce w europejskich pucharach Tottenhamem Hotspur 3-0. "Koguty" odrobiły jednak straty, zdobywając bramki w 34., 70. i czwartej doliczonej minucie drugiej połowy. Z Sunderlandu napłynęła z kolei wiadomość, która musiała popsuć nieco humor piłkarzom Arsenalu. Po wyjazdowym zwycięstwie nad zamykającymi tabelę "Czarnymi Kotami", którzy ponieśli piątą z rzędu porażkę, na czwarte miejsce wskoczył Everton. "The Toffees" rozegrali tyle samo spotkań co "Kanonierzy" i wyprzedzają ich o dwa punkty.