To był mecz półfinału Pucharu Anglii. Wtedy na tym poziomie spotkania rozgrywano na neutralnym terenie. Tym razem Liverpool podjął Nottingham na stadionie Sheffield Wednesday. Wszystkie bilety wyprzedano i na trybunach miało zasiąść prawie 58 tysięcy widzów. Jak się późnej okazało, obiekt od 10 lat nie miał ważnego certyfikatu bezpieczeństwa, ale nie to było główną przyczyną tragedii. Stadion miał dwie trybuny - większą Spion Kop i mniejszą Leppings Lane. Angielska policja popełniła wtedy wiele błędów, które opisał w raporcie Peter Taylor. Jednym z największych było skierowanie kibiców "The Reds" właśnie na mniejsze sektory. Ogromny tłok i napierający zewsząd kibice sprawiły, że w końcu otwarto bramę ewakuacyjną. W krótkim czasie dwa sektory zapełniły się po brzegi, a kolejni fani nadal napierali i tłoczyli się w tunelu prowadzącym na trybuny. Wraz z rozpoczęciem meczu jeszcze więcej kibiców chciało dostać się na sektory. W efekcie fani zaczęli się dusić i wzajemnie tratować. Jedni próbowali wydostać się przez ogrodzenie na murawę, innych wyciągano na wyżej położone sektory. Doszło jednak do ogromnej tragedii. Rocznica tragedii na Hillsborough. Naoczny świadek: "To było surrealistyczne" Po sześciu minutach sędzia przerwał spotkanie. Pod wpływem napierających ludzi runęła jedna z barier odgradzających trybunę od boiska. Większość poszkodowanych zostało zaduszonych lub zadeptanych. Zginęło 97 osób, a aż 766 zostało rannych. Najmłodszą ofiarą był 10-letni Jon-Paul Gilhooley, kuzyn Stevena Gerrarda, a najstarszą 67-letni Gerard Baron (67 lat). - Dla mnie to było surrealistyczne wydarzenie. Byliśmy już na murawie, po kilku minutach na boisko zaczęli wbiegać kibice. I sędzia zabrał nas do szatni - wspomina Pearce, który w Nottingham Forest grał przez 12 lat. Piłkarze długo nie mieli pojęcia, co się dzieje na trybunach. Byli po prostu zamknięci w szatni. - Siedzieliśmy tam i zupełnie nie wiedzieliśmy, co dzieje się na zewnątrz. Niestety albo być może na szczęście, to nie była era internetu i smartfonów, kiedy wszyscy wiedzą wszystko niemal od razu i można zobaczyć na przykład filmiki - dodaje Pearce. Rodzina 78-krotnego reprezentanta Anglii była na trybunach, ale była bezpieczna, bo tragedia dotknęła wyłącznie fanów Liverpoolu. - Oni wszystko widzieli, a ja właściwie nic, dopóki nie zobaczyłem w telewizji. Na pewno przeżyli to dużo mocniej niż ja - przyznaje Pearce. Tragedia na Hillsborough. Ofiar mogło być mniej Po tragedii od razu rozpoczęło się śledztwo. Powstał też wspomniany raport Taylora. Za tragedię obwiniono policję i organizatora. Przede wszystkim na trybunę wpuszczono zbyt wiele osób, a bramki miały zbyt małą przepustowość. "Decyzja o otwarciu bramy C była błędna, jeśli jednocześnie nie zamknięto tunelu prowadzącego do przepełnionych sektorów. Nie cofnięto ludzi z tunelu, by nie napierali na przepełnione sektory 3 i 4. Komunikacja pomiędzy policjantami a ich dowódcą nie przebiegała prawidłowo." - to główne wnioski. Trzy tygodnie później spotkanie powtórzono, ale na stadionie Old Traffod w Manchesterze. W Liverpoolu zagrali np. Bruce Grobbelaar, Peter Beardsley, John Barnes czy Ian Rush, a Nottigham obok Pearce Des Walker, Neil Webb czy Nigel Clough. "The Reds" wygrali 3:1, a potem triumfowali też w finale (3:2 z Evertonem). - Zupełnie nie było atmosfery. Po tym co wydarzyło się wcześniej, nic nie było wtedy ważne. Wynik był zupełnie nieistotny. Jedyną dobrą rzeczą jest to, że wyciągnięto wnioski i od tej pory stadiony stały się dużo bardziej bezpieczne. Tłumy chcą oglądać najlepszych piłkarzy na świecie i muszą do tego być warunki - podkreśla Pearce. W 1998 roku rodziny ofiar złożyły pozew przeciwko przełożonym policji. W latach 2009 - 2012 komisja badawcza "Hillsborough Independent Panel" potwierdziła, że odpowiedzialni za tragedie byli organizator meczu i policja. Według ekspertów co najmniej 41 ofiar mogło zostać uratowanych, gdyby reakcje była szybsza.