"Na ten mecz nie będziemy mieli wpływu i wydaje się, że United również" - mówił przed debrami Manchesteru Juergen Klopp, trener Liverpoolu, rywalizującego z Manchesterem City o mistrzostwo Anglii. Jeżeli liczył, że tymi słowami zmotywuje "Czerwone Diabły" do większego zaangażowania, mógł być zawiedziony. United było równorzędnym rywalem dla City tylko przed przerwą. Spotkanie to miało wiele podtekstów. Kibice Liverpoolu ściskali kciuki za znienawidzonych United, ponieważ stanowili oni ostatniego wymagającego rywala dla City przed końcem sezonu. Każde potknięcie "Obywateli" w trzech ostatnich kolejkach będzie uznane za sensację. Z kolei fani United deklarowali, że woleliby, by tytuł mistrzowski zdobyło City, a nie Liverpool. W spełnieniu tego życzenia mogła im pomóc... porażka własnego zespołu. O ile przed przerwą można było się łudzić, że "Czerwone Diabły" zatrzymają City, tak wszystko zmieniło się, gdy w drugiej połowie na boisku pojawił się Leroy Sane. Kto wie, czy Pep Guardiola skorzystałby z jego usług, gdyby nie kontuzja Fernandinho. Już trzy minuty po wejściu Sane, w 54. minucie City wyszło na prowadzenie. Kibiców "Obywateli" uszczęśliwił Bernardo Silva, który "rozbujał się" na linii pola karnego, minął Luke’a Shawa i mocnym strzałem umieścił piłkę w bramce! 12 minut później kapitalną akcję przeprowadził Raheem Sterling. Anglik rozpoczął kontrę, przebiegł z piłką 40 metrów, po czym podał ją do Sane. Ten uderzył piekielnie mocno i piłka przełamała ręce Davida de Gei, po czym wpadła do bramki! Zwycięstwo City oznacza, że drużyna z Manchesteru ma punkt więcej od Liverpoolu na trzy kolejki przed końcem sezonu. Walka na finiszu sezonu jest nieprawdopodobna. City wygrało 11 ostatnich ligowych meczów, Liverpool ma na koncie sześć kolejnych zwycięstw i 14 meczów bez porażki. WG