Puchar Ligi Angielskiej - sprawdź! 20 marca 1959 - tę datą przed wtorkowym meczem przypominali najstarsi fani Stoke City. Właśnie wtedy ich piłkarze po raz ostatni pokonali słynny Liverpool na Anfield Road. Minęło więc 57 lat, a nowa generacja graczy Stoke chciała zmienić niechlubne osiągnięcie. Tamto spotkanie skończyło się wynikiem 3-4. Gdyby we wtorek piłkarze obu drużyn wykorzystali choć połowę dogodnych sytuacji, rezultat byłby bardziej okazały.Bramkę dla Stoke strzelił już w doliczonym czasie gry pierwszej połowy Marko Arnautović, po podaniu Bojana Krkicia. Jak się jednak okazuje, sędzia uznał tego gola, choć Austriak znajdował się na spalonym. Rozzłoszczeni gracze Liverpoolu ambitnie wyszli na drugą część, ale zapału starczyło im na pięć minut.To goście zdominowali bowiem sytuację na boisku. Mieli mnóstwo znakomitych okazji, a mylili się m.in. Peter Crouch czy Ibrahim Afellay. To samo można powiedzieć o Liverpoolu, choć w szeregach gospodarzy próżno było szukać prawdziwej armaty. Niby Juergen Klopp zagrał na trzech napastników, ale tak naprawdę każdy z nich powinien występować w drugiej linii.Nic więc dziwnego, że niemiecki szkoleniowiec szuka snajpera z prawdziwego zdarzenia. Takim ma być Alex Teixeira, którego transfer z Szachtara Donieck ma być potwierdzony lada dzień.Liverpool się męczył, stwarzał sytuacje, ale szwankowało wykończenie. Brakowało też zimnej krwi pod bramką rywali, dzięki czemu Stoke zasłużenie wygrał 1-0. Sęk w tym, że w pierwszym meczu to Liverpool zwyciężył 1-0 i potrzebna była dogrywka. Zmęczeni piłkarze obu drużyn nie mieli już sił i widać było po nich, że czekają na rzuty karne.W nich fatalny powrót na Anfield Road zanotował Peter Crouch, którego strzał obronił Simon Mignolet. Chwilę potem Emre Can trafił jednak w słupek i wciąż nie było wiadomo, kto zagra w finale Pucharu Ligi Angielskiej. Tymczasem Klopp wolał mieć chwilę spokoju i na konkurs jedenastek nawet nie patrzył, a chował się gdzieś na ławce rezerwowych. Po pięciu seriach było 4-4 i dopiero wtedy zaczęły się prawdziwe nerwy. Ten, kto by się pomylił, mógł się bowiem pożegnać z szansą na awans. I jako pierwszy jedenastkę zmarnował Muniesa, którego strzał świetnie wyczuł Mignolet. Ostatnie słowo należało do Allena, który trafił w samo okienko, a piłkarze Liverpoolu wpadli w szał radości. W finale zmierzą się z lepszym z pary Everton - Manchester City. Liverpool - Stoke -> zobacz raport pomeczowy