Dopiero w ubiegłym sezonie Tottenham Hotspur przełamał niemoc w derbowych pojedynkach z Chelsea i wygrał 2:0 w 25. kolejce Premier League. Wcześniej "Koguty" nie były w stanie pokonać "The Blues" w 14 kolejnych meczach ligowych. Los chciał, że to właśnie pojedynek tych dwóch drużyn zamykał 11. kolejkę ligi angielskiej. To Tottenham wskazywany był jako faworyt poniedziałkowych derbów Londynu. Podopieczni Ange Postecoglou znakomicie prezentują się na starcie rozgrywek i choć w drużynie nie ma już Harry'ego Kane, to gole ma kto strzelać. Przed rozpoczęciem kolejki "Koguty" zajmowały pozycję lidera, z której strącił je Manchester City. "Obywatele" wygrali w sobotę z Bournemouth 6:1. Zabójcze tempo pierwszej połowy derbów Londynu Piłkarze już od pierwszych minut narzucili ogromne tempo, za którym ledwo nadążali operatorzy. Nie minęło jeszcze 10 minut, a Tottenham prowadził już 1:0. Po wzorowo wyprowadzonym kontrataku piłka trafiła do Kulusevskiego. Szwed zrobił zwód i mocno uderzył na bramkę. Piłka po drodze odbiła się na tyle niefortunnie od jednego z obrońców, że wpadła do siatki obok bezradnego Sancheza. Gospodarze chcieli iść za ciosem i zaledwie osiem minut później cieszyli się z drugiego trafienia. Bramka Sona została jednak anulowana po analizie VAR. Reprezentant Korei Południowej znajdował się na niewielkim spalonym. W odpowiedzi na to z kontrą wyszła Chelsea i po małym zamieszaniu w polu karnym piłkę szczęśliwie do bramki wbił Raheem Sterling. Ta sytuacja również była analizowana i ostatecznie gola nie uznano. Anglik dotknął piłki ręką. W pierwszej połowie sędziowie odpowiedzialni za VAR mieli pełne ręce roboty. W 28. minucie goście znów musieli wstrzymać się z radością po strzelonym golu. I kolejny raz arbiter po zapoznaniu się z powtórkami pozbawił Chelsea tej możliwości. Podopieczni Mauricio Pochettino nie odpuszczali i wreszcie dopięli swego. W 33. minucie obrońcy Tottenhamu pogubili się przy akcji Chelsea, w której sprawdzanych na Varze było kilka różnych sytuacji. Po nerwowych minutach oczekiwania sędzia zdecydował się wyrzucić z boiska Cristiana Romero, który dopuścił się brutalnego faulu w polu karnym na Enzo Fernandezie. Podyktowaną jedenastkę mocnym strzałem wykorzystał Cole Palmer. A "Koguty" musiały radzić sobie w dziesiątkę. W tamtej sytuacji czarny kot musiał przebiec drogę piłkarzom Postecoglou. Jeszcze przed zakończeniem pierwszej połowy z powodu kontuzji boisko musieli opuścić James Maddison i Micky van de Ven. Osłabiony Tottenham nie był w stanie przeciwstawić się Chelsea Niedługo po zmianie stron sytuacja Tottenhamu stała się dramatyczna. Po bezmyślnym faulu na Sterlingu drugą żółtą kartką ukarany został Udogie, a gospodarze pozostali na boisku jedynie w dziewiątkę. Od tej pory Chelsea rozpoczęła oblężenie bramki Vicario, który raz za razem musiał wykazywać się niebywałym refleksem. Bramkarz skapitulował dopiero w 75. minucie. Sterling wyłożył piłkę do Nicolasa Jacksona, a Senegalczykowi pozostało już jedynie wbić ją do siatki. Pięć minut później stadion wybuchł w euforii, gdy do siatki trafił Eric Dier. Na nieszczęście gospodarzy trafienie Anglika po analizie VAR zostało anulowane z powodu spalonego. Tottenham postawił wszystko na jedną kartę i rzucił się w doliczonym czasie do ataku. Brakowało mu jednak skuteczności. Nie zabrakło jej Chelsea, która w doliczonym czasie zamknęła spotkanie golem na 3:1. Piłkę na wolne pole otrzymał Gallagher, pomknął z nią i odegrał do Jacksona. Napastnik nie miał problemów z pokonaniem golkipera. Defensywa gospodarzy w ostatnich minutach meczu grała już całkowicie na alibi, co skrzętnie wykorzystywała Chelsea. Kolejny raz nie udało się zastosować pułapki ofsajdowej, a napastnicy Chelsea bawili się wręcz z rywalami. Pozwoliło to Jacksonowi na skompletowanie hattricka w 7. minucie doliczonego czasu.