Srivaddhanaprabha wsiadł do śmigłowca godzinę po zakończeniu meczu Leicesteru City z West Hamem United (1-1). Według świadków krótko po starcie silniki maszyny zgasły i śmigłowiec runął na ziemię. Doszło do wybuchu. Żadna z pięciu osób, które były w środku, nie miała szans na przeżycie. Nie doszło jeszcze do formalnej identyfikacji ofiar, ale policja ustaliła już ich tożsamość. Oprócz właściciela klubu zginęła także dwójka jego współpracowników - Nursara Suknamai i Kaveporn Punpare - oraz pilot Eric Swaffer i pasażerka Izabela Lechowicz. Polka także była doświadczonym pilotem i instruktorem. Na podstawie relacji świadków eksperci podejrzewają, że wypadek był spowodowany awarią śmigła ogonowego w maszynie kosztującej sześć milionów funtów. Policja potwierdziła, że w wypadku nie ucierpiał nikt poza osobami, które znajdowały się w śmigłowcu. Część brytyjskich mediów podkreśla, że pilotujący śmigłowiec Swaffer ocalił życie wielu osób, dzięki temu, że skierował spadający śmigłowiec na pusty parking. Mimo że wypadek wydarzył się godzinę po zakończeniu meczu, to na obiekcie wciąż było ponad tysiąc osób z obsługi, gości oraz dziennikarzy. "Trudno powiedzieć, co stałoby się, gdyby do wypadku doszło bliżej stadionu albo nawet, gdyby pilot zdołał wylądować blisko wejścia. Prawdopodobnie ocalił setki ludzi. To wielka tragedia, ale mogła być o wiele, wiele większa" - ocenił jeden ze świadków, którego cytuje mirror.co.uk. Podobnego zdania jest Dan Cox, kamerzysta jednej ze stacji. "Pilot to bohater. Śmigłowiec mógł uderzyć w stadion albo w miejsce, gdzie pakowały się wtedy ekipy telewizyjne lub spaść na parking, na którym były jeszcze samochody" - podkreślił w wypowiedzi dla thesun.co.uk. Przyczyny tragicznego wypadku ma wyjaśnić specjalna komisja. MZ