Data 6 lutego 1958 roku już na zawsze zapisała się na czarnych kartach historii futbolu i Manchesteru United. Drużyna "Czerwonych Diabłów" wracała z Belgradu po meczu z Crveną rozgrywanego w ramach Pucharu Europy. Na lotnisku w Monachium zaplanowano międzylądowanie i dotankowanie samolotu. Wszystko poszło sprawnie i po godzinie piloci otrzymali zgodę na start. Przy podejściu zauważyli nieprawidłową pracę silników i zatrzymali maszynę. Gdy raz jeszcze próbowali ją wznieść w powietrze, znów doszło do niepokojącej sytuacji. Zdiagnozowano następne problemy z ciśnieniem paliwa w silniku. Ostatecznie samolot rozpoczął trzecią próbę startu. Piloci zdołali unieść dziób maszyny, lecz ta nie była w stanie się wzbić i wytracała prędkość. To doprowadziło do fatalnego w skutkach biegu zdarzeń. Samolot wypadł z pasa, przebił ogrodzenie, przeciął drogę i uderzył w - pusty w chwili wypadku - dom oraz rosnące obok drzewo. Potem stanął w płomieniach. Zginęły 23 osoby (z 44 pasażerów), w tym 8 piłkarzy Manchesteru. Większość ofiar śmiertelnych to pasażerowie zajmujący siedzenia w tylnej części pokładu. Zginęli Geoff Bent, Roger Byrne, Eddie Colman, Duncan Edwards, Mark Jones, David Pegg, Tommy Taylor i Liam "Billy" Whelan. Katastrofy nie przeżyło też trzech pracowników klubu (w tym trener Berth Whalley), ośmiu dziennikarzy, agent biura podróży, jeden kibic, drugi pilot rejsu Kenneth "Ken" Rayment oraz steward. Dochodzenie wykazało, że przyczyną wypadku było zalegające na pasie startowym błoto pośniegowe. Miało ono skutecznie uniemożliwić maszynie osiągnięcie wymaganej prędkości rotacji. Co roku Manchester United upamiętnia tragedię. W najnowszym wpisie umieszczono czarno-białe zdjęcie drużyny z 1958 roku oraz tarczę zegara, którego wskazówki zatrzymały się na godzinie katastrofy. "Ich dziedzictwo wciąż żyje. Wspominamy je dziś i każdego dnia" - napisano. Koledzy z drużyny nie chcą jego powrotu! Wycofanie zarzutów nie będzie przepustką do szatni Skutki katastrofy lotniczej w Monachium pozostały z ofiarami na zawsze. Opisali rozgrywający się dramat Katastrofa i jej skutki już na zawsze zostały z ocalałymi. "Latami nie mogłem spojrzeć w oczy rodzinom kolegów, którzy zginęli. Cały czas po głowie chodziło mi pytanie, dlaczego ja przeżyłem, a oni nie?" - wspominał w "The Telegraph" Harry Gregg. Długo odpowiedzi na to samo pytanie poszukiwał Bobby Charlton. "W tamtych czasach samoloty były zbudowane tak, że niektóre siedzenia montowane były przodem, a inne tyłem do kierunku loty. Okazuje się, że przeżyli ci, którzy siedzieli tyłem" - wyjaśniał po czasie w BBC. Ocalali wspominali chwile przed dramatem. Początkowo nikt nie sądził, że może wydarzyć się coś tak złego. W poczekalni zawodnicy grali w karty, żartowali, czytali książki i gazety, prowadzili rozmowy. Nastrój zmienił się po drugiej próbie startu, która zakończyła się niepowodzeniem. "W ciszy wróciliśmy do poczekalni" - opowiadał Bill Foulkes. Wtedy, po powrocie na pokład, część pasażerów ogarnęły niedobre przeczucia. "David Pegg podniósł się z miejsca i przesiadł się do tyłu. Mówił: 'Nie podoba mi się tutaj, nie jest bezpiecznie'. Frank Swift również przesiadł się do tyłu, sądząc, ze jest tam bezpieczniej" - wspominał Foulkes. O tym, jak sytuacja wyglądała z perspektywy kokpitu, opowiadał kapitan Thain. Przez chwilę zdawało się, że manewr startu skończy się powodzeniem. Padła komenda: "Cała naprzód". Potem wskaźnik prędkości zaczął opadać. Potem była głucha cisza. Ci, którzy ocaleli, nie zdawali sobie sprawy z rozmiarów tragedii. Foulkes i Gregg mówili, jak odwiedzili kilku rannych kolegów. Chcieli zobaczyć się z resztą zespołu. Zaczepili pielęgniarkę i zapytali, gdzie mogą znaleźć innych. Odpowiedź ich zmroziła. "Powiedziała: 'Inni? Nie ma innych, wszyscy są tutaj'. Dopiero wtedy dotarła do nas przerażająca prawda. Nie było już Dzieciaków Bussby'ego" - zdradzili. Wściekli kibice Manchesteru United grzmią ws. Masona Greenwooda. "Nie powinien już grać" Syn piłkarza poszkodowanego w katastrofie lotniczej w Monachium: "Na zawsze zmieniła życie mojej rodziny" Przy okazji 65. rocznicy katastrofy lotniczej głos zabiera syn Johna Berry'ego, który to przeżył wypadek (zmarł w 1994 roku). Mężczyzna skutki odczuwał przez resztę życia. Po tragedii był przez trzy miesiące w śpiączce. Opiekowano się nim w szpitalu w Niemczech. Gdy się wybudził, początkowo nie wiedział, co się wydarzyło. "Kiedy wrócił do Manchesteru, nadal nie miał pojęcia, co się stało. Myślał, że miał wypadek samochodowy" - mówi Neil Berry cytowany przez "Mirror". Jego ojciec trafił na rekonwalescencję w placówce medycznej w Anglii. Tam zobaczył artykuł w gazecie i dotarła do niego prawda. "Pielęgniarka i lekarz przyszli do niego, żeby wyjaśnić sprawę. Ojciec wymieniał cały zespół - nazwisko po nazwisku - a lekarz odpowiadał, kto żyje a kto nie. To musiało być bardzo trudne" - wspomina syn piłkarza. W dniu tragedii Neil miał osiem lat. Przez kilka godzin razem z matką nasłuchiwał w radiu, czy jego tata przeżył. Gdy okazało się, że tak, mama wsiadła w samolot i poleciała do Monachium. Ale już nigdy nic nie było takie samo. "Moja mama bardzo kochała tatę, ale powiedziała mi, że nie jest mężczyzną, za którego wyszła. Katastrofa lotnicza w Monachium na zawsze zmieniła życie mojej rodziny. Wszyscy przeżyliśmy przez to traumę i cierpieliśmy nieopisany smutek. W pewnym momencie prawie nas to zniszczyło" - podsumowuje smutno. Ostra decyzja United ws. Greenwooda. Jego kłopoty mogą się dopiero zacząć