Jamie Vardy zarzeka się, że piłkarze mistrza Anglii, z dwójką Polaków w kadrze Bartoszem Kapustką i Marcinem Wasilewskim, nie mieli nic wspólnego ze zwolnieniem Ranieriego. Z publicznym linczem musiał zmierzyć się sam Vardy, który przez część fanów "Lisów" został uznany za głównego prowodyra wyrzucenia trenera Claudio Ranieriego. Szkoleniowca, który doprowadził Leicester do pierwszego w historii klubu mistrzostwa Anglii. Jeśli wierzyć Vardy’emu, niektórzy fani posunęli się zdecydowanie za daleko, dopuszczając się czynów, które są zagrożone nawet karą pozbawienia wolności. Doświadczony piłkarz odbierał pogróżki, a zagrożona była także jego rodzina. "Grożono mi śmiercią po zwolnieniu Ranieriego, a jakaś osoba próbowała zepchnąć z drogi samochód prowadzony przez moją żonę, gdy w środku znajdowały się nasze dzieci. Takie sytuacje zdarzały się wiele razy. To przerażające" - powiedział piłkarz, lecz zrezygnował ze zgłoszenia sprawy na policję. Aby uwiarygodnić swoją narrację zawodnik "Lisów" zwrócił uwagę, jak wyglądały kulisy rzekomego spotkania po meczu Ligi Mistrzów z Sevillą. Wówczas brytyjskie media rozpisywały się, że w trzonie drużyny na rozmowie z przedstawicielami klubu znalazł się Vardy, tymczasem on sam zapewnia, że opowieści o jego obecności są wyssanymi z palca insynuacjami. Piłkarz twierdzi, że w tym samym czasie przez trzy godziny przebywał na testach antydopingowych. Inna sprawa, że piłkarze tak aktywni w mediach społecznościowych, po zwolnieniu Ranieriego nie udzielili mu wsparcia, co zostało źle odebrane przez sympatyków Włocha. Przygoda cudotwórcy, który dziewięć miesięcy wcześniej doprowadził "Lisy" do mistrzostwa Anglii, dobiegła końca 23 lutego po wspomnianym meczu z Sevillą, zakończonym porażką 1-2. Ranieriego zastąpił jego dotychczasowy asystent Craig Shakespeare i w rewanżu Leicester odrobiło stratę (2-0), świętując awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, w którym zmierzy się z Atletico Madryt. Z kolei w Premier League zespół Kapustki i Wasilewskiego broni się przed spadkiem. AG