To miało być wielkie piłkarskie święto. Spodziewano się, że na mecz półfinału Pucharu Anglii pomiędzy drużynami Liverpool FC i Nottingham Forest FC przybędzie tłum kibiców. To zresztą dlatego na miejsce pojedynku wybrano zbudowany w 1899 roku stadion Hillsborough, mogący pomieścić aż 54 tysiące osób. Początek spotkania zaplanowano na 15 kwietnia 1989 roku na godzinę 15.00. Tego dnia już od południa fani gromadzili się przed obiektem. Przyjezdnych z Liverpoolu kierowano na trybunę Leppings Lane, co było pewnym zaskoczeniem, ponieważ to mniejsza z trybun stadionu, a było wiadomo, że kibiców "The Reds" miało być więcej niż tych z West Bridgford. Na domiar złego czynnych było jedynie 7 z 25 bramek kołowrotkowych. To sprawiało, że wpuszczanie na obiekt ponad 10 tysięcy ludzi nie szło sprawnie i gładko. Stworzył się trudny do rozładowania zator. Im bliżej było pierwszego gwizdka sędziego, tym atmosfera gęstniała i robiła się coraz bardziej nerwowa. Na kwadrans przed meczem funkcjonariusze zrozumieli, że jeśli dalej tak będzie, to nie wszyscy chętni wejdą na stadion na czas. Otwarto zatem dodatkową bramę, dzięki czemu kilka tysięcy fanów bardzo szybko dostało się na obiekt. Zapanował chaos, ponieważ ludzie popędzili tunelem do sektorów oznaczonych numerami 3 i 4, lecz nie mieli pojęcia, że te wypełnione są już po brzegi. Nikt ich o tym nie poinformował i żadna z osób z obsługi nie kierowała kibiców w luźniejsze miejsca stadionu. Wtedy rozpoczął się dramat, o którym nie da się zapomnieć do dziś. Prezydent Lublina żegna Tomasza Wójtowicza. Poruszający wpis Ludzie stłoczeni w ciasnym tunelu. Brakowało powietrza, tratowano się nawzajem Ludzie stłoczyli się w wąskim tunelu. Ten był ciągle otwarty. Bez przerwy dochodziły nowe grupy fanów i napierały na tych, którzy przyszli tam przed nimi. Trudno było złapać oddech, wybuchła panika. Wszyscy znaleźli się w śmiertelnej pułapce bez drogi ucieczki - z jednej strony był wypełniony sektor, a z drugiej kilkutysięczny tłum próbujący dostać się na mecz. Przeraźliwie krzyki tratowanych fanów były zagłuszane dźwiękami ze stadionu. Część kibiców znajdujących się na piętrze nad sektorami 3 i 4 zorientowała się, co się dzieje. Zobaczyli duszących się ludzi przyciskanych do krat. Próbowali wyciągać do nich ręce i wciągnąć ich na górę trybuny. Mecz rozpoczął się, a piłkarze początkowo nie mieli pojęcia, że przy stadionie rozgrywają się dantejskie sceny. W 4. minucie gry zauważyli, że coś jest nie tak. Ludzie przechodzili przez kraty i wchodzili na boisko. Najszybciej zareagował Bruce Grobbelaar, bramkarz "The Reds", który znajdował się najbliżej trybuny. "Giniemy, Bruce giniemy" - krzyczeli do niego zdesperowani kibice. Wrzeszczał do policji, aby coś zrobili. "Słyszeliśmy rozpaczliwe wołania fanów. Nie da się wymazać z pamięci krzyku: Tutaj umierają ludzie" - wspominał napastnik Liverpoolu, John Aldridge. O godzinie 15:06 funkcjonariusz Roger Greenwood wbiegł na murawę i nakazał arbitrowi Rayowi Lewisowi przerwanie spotkania. "Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jakie są rozmiary tej tragedii. Myśleliśmy, że kilku fanów doznało lekkich urazów, że niedługo wrócimy na boisko" - opowiadał później John Barnes z Liverpoolu. Prawdę poznali po obejrzeniu telewizyjnej transmisji. "Oglądaliśmy telewizję przez godzinę w zupełnym milczeniu. Wiele osób płakało. (...) W końcu weszliśmy do autokaru, piłkarze zasiedli obok swoich żon, trzymali się za ręce, wszyscy byli zszokowani i nie potrafili nic powiedzieć. Wszyscy bardzo dużo wypiliśmy w drodze powrotnej do Liverpoolu. Kompletnie się upiłem. Ludzie przez całą drogę płakali. Żony płakały, ja płakałem. Kenny płakał. Bruce mówił, że zastanawia się nad zakończeniem kariery" - wyjaśniał Barnes. I dodawał: "Ci ludzie pojechali do Hillsborough, by nas zobaczyć i my jesteśmy w luksusowym autokarze, wracamy do domu, a oni zostali w tymczasowych kostnicach. Podczas gdy my wracaliśmy do Liverpoolu, ich rodzice wyruszali w podróż w przeciwnym kierunku, by zidentyfikować ciała swoich dzieci. Czułem się winny". Wraca temat śmierci polskiej modelki w Niemczech. Boateng w dużych tarapatach Piłkarze Liverpoolu uczestniczyli w pogrzebach ofiar z Hillsborough Na Hillsborough wezwano karetki pogotowia, lecz dotarły tylko dwie. Jedynie mała grupa poszkodowanych została przewieziona do szpitala. Skutkiem opieszałości jest potworny bilans: 97 ofiar śmiertelnych. Większość z nich to młode osoby, w wieku do 29 lat. Najmłodszym kibicem, który zginął na stadionie, był 10-letni Jon-Paul Gilhooley, kuzyn późniejszego kapitana i legendy Liverpoolu, Stevena Gerrarda. Zwłoki układano w miejscu, które chwilę wcześniej było bazą funkcjonariuszy policji. Wstrząśnięci piłkarze Liverpoolu jeszcze długo odwiedzali rannych w szpitalu. W dokumencie "Hillsborough Remembered" Aldridge wspominał sytuację, w której mówił coś do chłopaka znajdującego się w śpiączce. Brytyjczycy przynosili kwiaty i pamiątki pod Anfield, razem modlili się i płakali. Rodziny w żałobie przychodziły na stadion Liverpoolu, by oferować sobie nawzajem wsparcie. Piłkarze, wciąż z szokowani i z niedowierzaniem na twarzach, uczestniczyli w pogrzebach tragicznie zmarłych fanów. "Liverpool chciał, żeby na każdej ceremonii było przynajmniej dwóch piłkarzy. Poszczególni zawodnicy byli zapraszani przez rodziny zmarłych, więc niektórzy poszli na więcej pogrzebów. Większość z nas wolało iść razem" - tłumaczył Barnes. Anna Lewandowska walczy o życie chorego dziecka. "Anka ratuje moją córkę" Wyniki śledztwa po tragedii na Hillsborough. Zła organizacja i niewłaściwe zachowanie policji Przez lata prowadzono różne śledztwa i postępowania mające na celu wyjaśnienie przyczyn tragedii i ustalenie winnych. Oskarżano m.in. Davida Duckenfielda, oficera policji, który dowodził akcją na stadionie. Ostatecznie uniewinniono go od spowodowania śmierci 95 osób (na tamten moment tyle było ofiar). W trakcie dochodzenia na jaw wyszło, że mężczyzna nie miał doświadczenia w zabezpieczaniu tego typu wydarzeń. Stanowisko kierownika objął niecałe 3 tygodnie przed meczem. Okazało się również, że stadion nie posiadał certyfikatu bezpieczeństwa, a jego konstrukcja była wadliwa. Za przyczyny dramatu na Hillsborough uznano złą organizację spotkania, niewłaściwie zachowanie policji i brak sprawnej reakcji na sytuację kryzysową. Nie żyje wybitna triathlonistka. Policja wszczęła śledztwo 97. ofiara tragedii na Hillsborough. Andrew Devine latami mierzył się z konsekwencjami dramatu Do 2021 roku mówiło się o 96 ofiarach. Aż do momentu śmierci Andrew Devine'a, który na Hillsborough doznał takich obrażeń, że przez resztę życia przebywał w stanie właściwie wegetatywnym. Nie mógł mówić, karmiono go jedynie papkami. Upamiętniająca tragedię Aleja 96 została przemianowana na Aleję 97, a nazwisko Devine'a dopisano na tablicy z danymi wszystkich zmarłych na stadionie w Sheffield. To nie koniec. Od sezonu 2022/23 koszulki klubowe Liverpoolu będą miały nowy emblemat, właśnie z numerem 97. Jest kilka pomników poświęconych pamięci ofiar, powołano też specjalną organizację "Family Support Group" wspierającą odczuwających skutki tragedii. W ratuszu w Liverpoolu umieszczono zegar, którego wskazówki zatrzymały się na godzinie 15:06. Drużyna Liverpoolu nigdy później nie rozegrała meczu 15 kwietnia. Dwóch kibiców Liverpoolu popełniło samobójstwo. W tle finał Ligi Mistrzów na Stade de France Liczba ofiar dramatycznie rośnie. To już jest trzecia tragedia w dziejach