Kiedy w ubiegłym tygodniu lawiną ruszyły zwolnienia trenerów w angielskiej Premier League, jedną z jej ofiar został Brendan Rodgers, któremu podziękowano za współpracę po czterech latach spędzonych na King Power Stadium. To pokłosie fatalnej dyspozycji "Lisów" w obecnej kampanii Premier League. Pod wodzą Rodgersa zespół zanotował bowiem w tym sezonie aż siedemnaście ligowych porażek. Samo pożegnanie z Irlandczykiem z Północy nie spowodowało jednak odmiany gry zespołu jak za pomocą czarodziejskiej różdżki. Leicester przegrał bowiem od tego czasu zarówno z Aston Villą, jak i z bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie, czyli Bournemouth i plasuje się teraz na dziewiętnastej pozycji w ligowej tabeli, ze stratą dwóch punktów do Evertonu będącego na siedemnastej lokacie. Zaskakujący zwrot akcji. Jesse Marsch nie zostanie trenerem Leicester Jak się okazuje, sobotni mecz z "Wisienkami" doprowadził również do tego, że główny kandydat do zastąpienia Rodgersa - Jesse Marsch, postanowił zrezygnować z podjęcia zatrudnienia, mimo że był już o krok od porozumienia z włodarzami klubu. Takie informacje przekazał brytyjski dziennik "The Daily Telegraph". Marsch w lutym został zwolniony ze swojej posady w Leeds United i miał podjąć się misji uratowania ligowego bytu na King Power Stadium. Starcie z Bournemouth oglądał z trybun i wówczas, po rozmowie ze swoim sztabem szkoleniowym miał podjąć decyzję, którą przekazał klubowi na drugi dzień rano. Zdaniem Amerykanina, w przypadku ewentualnej degradacji, Leicester potrzebny byłby bowiem menadżer o innej charakterystyce, a także piłkarze o zupełnie innym profilu niż on sam zwykł sprowadzać w zarządzanych przez siebie klubach. W kolejnej ligowej potyczce "Lisy" czeka kolejne niezwykle trudne wyzwanie. W sobotę o 18.30 zmierzą się one bowiem na wyjeździe z Manchesterem City.